28-07-07 (sob.)
Huang Shan (Bei Hai) wstajemy na wschód słońca 3:00-3:30. Meeega zaspani podążamy za rodzącymi się tłumami do Bright Summit (jakieś 45 min. marszu po 2h snu).
P: Spotykamy parkę Anglików (dziewczę studiuje anglistykę, miała rok przerwy na prace w biurze, ponoć w Pekinie browar chodzi za 5Y w dzielnicy Backpackerów – nie doświadczyliśmy L).
Powoli robi się jasno... Czekamy długo... Mnóstwo Chińczyków - każdy robi zdjęcia czym popadnie (aparaty, telefony - nie mam aparatu zaznaczam, wiec nie wiem, jakaż to przyjemność J). Wreszcie około 5:15 niespodziewanie mocno czerwone słońce prześwituje zza chmur J... I po 5 min. było po wszystkim :)!
Wracamy do namiotów na boisku do koszykówki, a tam już o 7 dzikie tłumy i koniec spania... Szybko zwijamy namiot (nikt o nic nie pyta, tylko pracownicy patrzą na nas nieobecnym wzrokiem). W hotelu Bei Hai za darmochę można zostawić bagaże, co robimy. Przebywamy trasę do Shixin Feng, zaś (już z plecakami) przez północną stację kolejki, z powrotem do Bright Summit (3km – 1h), następnie do kolejki zachodniej (znów dzikie tłumy).
Odbijamy na Celestian Mountain (1.819 m npm). Szczyt Kwiatu Lotosu niestety zamknięty, podobnie jak położone poza parkiem ciepłe źródła – remont, ponowne otwarcie 2008. Celestian Mountain (inkl. Heaven Staircase) ekstremalnie strome zarówno w górę, jak i w dół (uwaga na kolana!), bardzo wąskie przejścia (trzeba było plecak przed sobą nieść!), ale niesamowicie! Widoki śliczne!:) Tuz przy zejściu straszny hałas od świerszczy – niewiarygodne J...
Mountains – natura… może dlatego, ze byliśmy w „scenic spots” natura była okiełznana: wycieczki po świętych górach odbywają się z góry wyznaczonymi szlakami, najczęściej po schodach (stromych). Chińczycy preferują wjazd na górę kolejką, schodzenie schodami, albo powrót również kolejką. Chodzenie po górach dla chodzenia po górach – niezrozumiała rozrywka ;)…
Bambus – super roślina, bardzo praktyczna. Robi się z niego nosidła dla tragarzy, a także rusztowania na budowie (i pewnie 1000 innych rzeczy, o których nie mam pojęcia ;)).
Mimo to Huang Shan są zaprawdę malownicze, skrywa je często mgła, są strome, strzeliste, miejscami bardzo gęsto zalesione, miejscami zupełnie nagie, z gigantycznymi głazami...
I: Chińscy przewodnicy mają megafony przy pasku... Gdy zbierze się kilku w jednym miejscu przekrzykują się nawzajem L... „Trochę” to psuje ciszę gór... Wycieczek zorganizowanych całe mnóstwo. Uczestnicy chodzą w identycznych czapkach, koszulkach, z identyfikatorami podążając za chorągiewką trzymana przez przewodnika! Super organizacja ;)!
Nieco sfatygowani dotarliśmy na dół...
Po wyjściu z parku zadzwoniliśmy do Simona, żeby wysłał po nas taxi z Tankkou (taniej niż taxi spod parku). Po pewnych perturbacjach wraz z parą młodych Chińczyków pojechaliśmy za 60Y do miasteczka (taxi spod parku 80Y).
Simon – trochę folkloru poznaliśmy... Jeśli je się u gościa (min. kwota), załatwia np. bilety autobusowe bez prowizji. Jeśli nie – trzeba dopłacić... Nie jest to jednak oficjalnie nigdzie napisane, powiedziane. Ok - jest logiczne, ale mało przejrzyste, dlaczego inne ceny się co chwila pojawiają... Dla Chińczyków ważne jest by zachować twarz („face”). Zapłaci on nawet za nierzetelnych turystów kierowcy taksówki, byle by być szanowanym wśród społeczności...
Simon załatwia nam syfiasty hotel (chyba 80Y) z gościem-jeleniem oraz karaluchem (gigant) śmigającym na dzień dobry po korytarzu. Hotel w cenie takiego z mydełkiem, ręczniczkiem itd., tylko wygód brak. Spędzamy jeszcze chyba z pól godziny na negocjacjach dot. klimy... Otóż ponoć normą jest, że centralnie klimy się wyłącza ok. 5 rano... My negocjowaliśmy by była włączona do 9am za dodatkowe 10Y...
Gość robił też wielki problem, że idzie spać i nie będziemy mogli późno wrócić... Udało się mu uświadomić, że komóreczka zadzwoni, to grzecznie wstanie nas wpuścić...
Tankkou zasadniczo jest nudne... Są dwie duże ulice po obu stronach rzeki i wciąż ktoś nagabuje na herbatkę, „chifan” (obiad), bilety albo inne duperele...
29-07-07 (niedziela)
Tankkou. Idziemy sobie na Internet
Ok. 11:30 wciągamy obiad u Simona – angielskie menu (wołowina, sos sojowy, cebulki, bakłażan) zaoszczędzając na tym 10Y prowizji za bilety, którą to wcześniej pobrał, bo nie mieliśmy ochoty się obżerać na noc, tylko nas na owoce naszło ;). Dostajemy bilety do Jiuhua Shan (35Y).
O: można pewnie kupić bilety w hotelu, koło którego zatrzymują się autobusy. Idąc od Huang Shan City (Tunxi), w Tankkou trzeba podejść nieco wyżej niż się zatrzymał autobus z Huang Shan City, po prawej stronie – najlepiej zapytać ludzi J!
I: Z Huang Shan do Jiuhua Shan autobus 13.30, 51Y, 215km (my nie korzystaliśmy).
O 13:20 miał być autobus. Po malej obsuwie jedziemy. W autobusie „Ong bak”. W Chinach naprawdę filmy o sztukach walki są popularne! J Ok. 18 miał być u celu. Po drodze - bez stresu – trzeba się przesiąść do mniejszego busika. Tenże busik dojeżdża dokładnie pod bramę dolną parku Jiuhua Shan (zaraz do wykasowania za wstęp ;)). Bilecik normalny kosztuje 140Y (50% zniżki dla studentów).
O: Polak potrafi, czyli rada – kombinować. Ponieważ (naciągane tłumaczenie) bilety do parków są mega drogie, można np. kupować na legitymacje studenckie, albo dowód osobisty, albo cokolwiek w różnych kasach bilety ulgowe i przekazywać dalej geriatrii. Przy wejściu nie sprawdzają legitymacji. Dojazd do wrót parku autobusem (1x tam i z powrotem) jest wliczony w cenę biletu. Wstępy do większości zabytków tez są darmowe (nie dajcie się naciągnąć na świątynię zaraz przy wjeździe – będą takie jeszcze darmowe). Tradycyjnie: podświetlenie wiele uroku dodaje miastu J (takie małe w środku parku). Trafimy na operę chińską z mega przesterującymi głośnikami ;)...
O: raczej w Chinach z namiotem trudno, bo wszędzie pełno ludzi i teren raczej nie sprzyja...
My próbujemy się rozbić, gdzie tylko można - w ramach tradycji i po prostu sympatii do spędzania nocy „na dzikusa” ;)!
Po długich poszukiwaniach koło jakiegoś cmentarza się rozbijamy (dobra miejscówka obok w kamieniołomach akurat przez jakąś parkę zajęta), ale rano wcześnie trzeba wstawać, bo Chińczycy od samego rana już baraszkują...