03.09.2008 (śr.)
Bogota. Adriana
Przed południem korzystałem z dobrodziejstw Internetu: facebook doczekał się swojego „zmartwychwstania” ;)! Czekałem też na obiadek i na lepsza pogodę, bo zaczęło padać (czyli z suszenia rzeczy nici) :(…
Ok. 13-ej opuściłem przytulne schronienie i po dwóch godzinach siedziałem w autobusie relacji Bogota - Villa de Leyva (cena nie do negocjacji 18.000 COP, 3.5-4h).
VILLA DE LEYVA przywitała mnie ciemnicą (19.00) oraz deszczem, jak się później okazało wcale tutaj rzadkim - takie mam szczęście ;)!
Deszcz = idealny moment na kupno butów (jak “prezentowych”) - wybór mały, ale trafiły się całkiem udane “skórzaki” (50.000 COP).
Wieczorem miasteczka wyglądają zupełnie inaczej niż w ciągu dnia - najciekawsze są podswitlenia!
Miasteczko jest w prawdzie turystyczne, ale w przyjemny sposób: jest czysto, bezpiecznie (policja na każdym kroku), wszystko czego potrzeba jest (jedzonko, owocki - pyszne “granadille” :)), ale przede wszystkim jest tu naprawdę ślicznie - kolonialnie ;)!
Ta część wyprawy nie będzie okraszona fotkami z Nikona (zabrałem tylko mały aparat, ale za to z możliwością kręcenia filmików), więc galeria na picasa raczej straci na jakości…
Nieco kropiło, więc udałem się na “spacer” w poszukiwaniu “kampingu”, ale po jakiejś godzinie zaczęło padać coraz mocniej i akurat doszedłem do pierwszej atrakcji El Fosil, gdzie przytulne zadaszenie posłużyło mi za pole namiotowe ;)! Nawet nieco ziejący alkoholem stróż chyba po pół godzinie się wykulał z domku, ale spoko, spoko ;)!
04.09.2008 (czw.)
Villa de Leyva. El Fosil
Bardzo milo przywitała mnie żona stróża “tinto”, czyli słodką kawą, bez śmietanki :)!
7-8.30 spacer do Convento de Santo Ecce Homo (2.000 COP) z 1620 r. - “nieaktywny” klasztor Dominikanów (zakon założony w 1216 r.) :)! Okolica spokojna, bezpieczna, asfalt, no i znów przez “ogródki działkowe” :)! Klasztor posiada klimatyczny cmentarz. Ciekawostką w kościele jest, że chrzcielnica stoi po przeciwnej stronie, niż ołtarz. Dziedziniec standardowo jest urzekający, z fontanną po środku. Jest także muzeum, reflektorium i wszędzie pałętają się skamienieliny :)!
Ok. 11-ej dobijam na Parque Arqueologico Muisca “Infiernito” (”Piekiełko” - dla odmiany od klasztoru ;)) (3.200 / 2.000 COP - stud.).
Specjalnie nie powala, ale zależy co kto lubi: jest tu kolekcja stojących głazów (nie “Glazów” ;)!) o kształtach wybitnie fallicznych, by nie powiedzieć, że są tu same kamienne fallusy wysokości ok. 2-3m ;)! Oprócz tego mierny grobowiec i ponoć “obserwatorium” astrologiczne, czyli dwa rzędy metrowych kamlotów w odległości ok. 4m od siebie o długości ok. 15m.
Ok. 12:15 z powrotem ładuje w El Fosil (już otwarte) (3.000 COP). Jak sama nazwa wskazuje napotkamy tam skamienieliny (rejon bardzo “żyzny” w nie), a w szczególności w jedną - rybę-dinozaura o pokaźnych wymiarach.
Miłą rzeczą jest, że po drodze można napotkać drzewa guayabowe ;)! Mniam! :)))
Ok. 13.15 jestem w Granja Avestrus (angielska nazwa to “Ostrich Farm” wedle przewodnika i cały czas byłem przekonany, że ostrygi tam hodują ;)!) (6.500 COP, przewodniczka wliczona). Bardzo miła wizyta na ok. 45 min.: najpierw film 10 min. ogólno poglądowy. Nie jest prawdą, że struś chowa głowę w piasek ;). Wykorzystuje się mięso strusiowe, pierze, skórę, jajka - ekwiwalent 20-u jaj kurzych ;), struś jest z Afryki i potrafi biec 60km/h ;)!), zaś “oprowadzka” po farmie. Można nakarmić strusia, dotkać, oglądać okazy w różnych stadiach rozwoju, na koniec marketingowa wizyta w sklepiku i drobny upominek - zakładka z piórem strusia :)!
Typowo “miastowy zmylił drogę” i po drałowaniu w przeciwną stronę niż Villa de Leyva, na skutek deszczu busikiem powrót do wioski (1.000 COP).
Jako, że już “szarzało”, a dzień był nad wyraz intensywny, skutkiem czego zmęczenie stało się dotkliwie odczuwalne, udałem się na poszukiwania “noclegu”. Nieprzyjemnie było - deszcz, ciemno i na dodatek, jak już rozbiłem namiot „w krzojach” za wiochą, jakiś kejter ze spóźnionym refleksem się obudził i przez 1/2h szczekał - mi się już nie chciało przenosić ;)…
05.09.2008 (pt.)
Villa de Leyva. “Krzoje”
Jako, że wcześnie się położyłem spać, no i miejsce “przyczajone” udałem się na pierwszy autobus do Tunja o 5:45 (5.000 COP, 1h).
W TUNJA byłem o 7-ej. Standardowo dopiero się wszystko do życia budzi. Obszedłem miasto, kilka kościołów nawet było otwartych.
W klasztorze San Augustin super niespodzianka: strażnik zaproponował folder i z rozmowy wyniknęło, że chce nieco opowiedzieć o klasztorze, więc dlaczego nie?! J Super ciekawie, profesjonalnie przedstawił historię klasztoru - oby nasi “bramkarze” dysponowali taką wiedzą ;)!
Ponoć najładniejszym klasztorem jest Santa Clara la Real (2.000 / 1.500 COP - stud.). Mam wrażenie, że gdy turysta zawita do Tunja, to jest to prawdziwe wydarzenie dla ludzi z kościołów, zabytków, informacji turystycznych itp. ;)… W cenie biletu jest też wliczone muzeum, po którym oprowadza… Policjant… W Kolumbii bardzo często spotyka się w muzeach, zabytkach itp. policje (turystyczną, ale zawsze) ;)!
O 10.30 miał być autobus do San Gil (15.000 COP, 4.5-5h), ale przybył chyba z godzinnym opóźnieniem…
Mają w Kolumbii coś w rodzaju “dulce de leche” - zwie się arequipe! Na szczęście dla rozmiarów mego brzucha jest dość trudno dostępne i nie takie dobre, jak w Argentynie ;)!
Ok. 16-ej jestem w SAN GIL - stolicy sportów ekstremalnych Kolumbii! J Miasteczko naprawdę robi miłe wrażenie, ale nieco mu do ekwadorskiego Baños brakuje ;)!
Przywitał mnie jakiś festiwal na Plaza / Parque Principal.
Pani w informacji turystycznej chyba miała wielką frajdę, że zawitał turysta, bo zostałem obsłużony pierwszorzędnie :)!
San Gil szczyci się uroczą katedrą, wcale nie super starą, ale bardzo przyjemną.
Ogólne wrażenie jest takie, że jest tanio, ciepło i miło :)!
Pożytecznie spędzam czas odwiedzając agencje “rozrywkowe” (sporty ekstremalne).
Znalazłem boską panaderię - podgrzewają smakołyki i w ogóle mniam :)!
O 20:45 spotykam się z Andres i z plecarem, motorkiem popylamy najpierw do przeuroczego domu jego babci, nieco za miastem, a zaś do jego lokum, które wygląda (będę nudny) jak “ogródek działkowy”, tyle, że “nasze” nie mają tyle stworów (ok - dwa urocze pieski w Polszy też się spotka ;)! ;). Mam swój pokój, ale nieco “nieszczelny” i ciągle cos łazi, fruwa i czuje się jak z zoo ;)! Andres mieszka z przemiłą Zulmą :)!
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/ColombiaVillaDeLeyva