29.08.2008 (pt.)
Armenia (miasto, w Kolumbii, a nie kraj ;)). Mama Karen
Mimo, że nie było właściwej osoby w domu, zorganizowano mi gościnę przemiła (choć na korytarzu ;))!
Wcześnie rano udałem się busikiem do SALENTO (3.000 COP). Malutkie, kolorowutkie, spokojne, turystyczne miasteczko.
Najpierw nie udało mi się złapać busika w Armenii i przez to uciekł mi też jeep do Valle de Cocora (są o 7.30, 11.30 i 16-ej), co mi wyszło na zdrowie i w ogóle nie żałuję!
Zjadłem sobie śniadanko w budzącym się do życia mieście i pieszo udałem się do VALLE DE COCORA. Śliczna przechadzka! Strasznie mi się podobają “hacjendy” kolumbijskie- muszę trochę podpatrzyć i wykorzystać na działce pomysły (+zaimportować słońce ;))!
Czasami ma się wrażenie spacerując po Kolumbii, jakby się szło przez gigantyczne ogródki działkowe (co nieuchronnie przywodzi mi na myśl z dawna wyczekiwana działeczkę w Sypniewie i me “niecne” plany z nią związane ;)).
Tak mnie naszło, że ludzie chyba robią wakacje, ponieważ kiedyś byli wędrowcami i taki pierwotny instynkt się gdzieś tam tli ;)!
Kiedyś też nie mogłem zrozumieć fenomenu ogródka działkowego - nudne było to dla mnie, ale teraz z niecierpliwością wyczekuję, by sobie pomieszkać trochę w naturze, z dala od miasta!
W Valle de Cocora nie ma nic poza przejażdżkami końmi, wyżerką pstrąga, spacerami, chill-outem i oczywiście drzewem narodowym Kolumbii palma de cera (woskowa, endemiczna, ma nawet do 60m wysokości i tylko tu rośnie, w lesie tropikalnym) :)!
Z ciekawostek to na kompletnym wygnajewie (pięć domów na krzyż) jest dużo wojska. Przy sklepie też widziałem listy gończe FARC…
Drogę powrotną pokonałem jeepem (3.000 COP).
W SALENTO wszedłem na mirador (punkt widokowy) z panoramą na Valle de Cocora. W międzyczasie pootwierały się też “negocios”, czyli sklepy, restauracje - więcej akcji w mieście ;)!
Bus Salento - Armenia (3.000 COP).
Udałem się busikiem do Parque Nacional de Cafe, ale nie wszedłem, bo za dużo na śniadanko wydałem i cena biletu mnie przerosła…
Ze względu na ładną pogodę wiele osób, jak w to w południowych krajach śmiga na “bzykach” (motorkach)!
Myślę, że jestem już dostatecznie długo w Kolumbii, by zmierzyć się z niektórymi opiniami, jak choćby z tą, że ludzie są cudowni… I tak, i nie ;)! Fakt, spotkałem w Tierradentro dziadziusia, który wyrażał swoją wdzięczność za to, że odwiedzam jego kraj, ale też widać biedę na ulicy, zaczepiają ludzie, widząc w białym chodzący worek pieniędzy, oferując “turystyczne” ceny, bądź próbując naciągnąć na śniadanie (a zrobił to Amerykanin - żul ;))!