27.08.2008 (śr.)
Bus z San Jose de Isnos do Popayan. Popayan. Diego/Oscar
W Kolumbii pojawia się ponownie w czasie mojej podróży biznes sprzedaży rozmów (w Ekwadorze, po Peru był przestój) - minutos :)!
Napotkałem “kumis”! Chciałem spróbować, czy to aby nie ten sam, co w Kirgistanie (mleko od kobyły), ale nie - po pierwsze krowie, nie końskie, po drugie słodkie, nie kwaskowate i bez alkoholu :)!
Przedpołudnie spędziłem na sieci i “planowaniu” ;)!
Bus Popayan - Cali (8.000 COP, 3.5h).O 16-ej spotkałem się z Girlandrey przy uniwersytecie w CALI - super campus! Ach! Stare, dobre czasy studenckie się przypomniały! Udaliśmy się na trening King Fu Wu Shu - super jest chodzić na tyle różnych treningów, choć tym razem tylko patrzyłem :)!Uniwersytet bomba: mnóstwo studentów (nic dziwnego), ale super klimat: Che na ścianach, w ogóle mnóstwo murali, grafitti (miedzy innymi zabitego przez policję studenta), “lotnisko” (bo wszyscy tam “maja loty” od marihuany), ichni DKF, plakaty, pełno straganów z jedzeniem i mnóstwo życia! Dobijamy późno do domu i po spałaszowaniu kolacji do późna w nocy dokonujemy „wymiany interkulturalnej”: muzyki i filmów, czyli inaczej mówiąc piractwa :)!
Btw: Cali słynie z pięknych kobiet i salsy - żadne jednak z powyższych nie rzuciły mi się w oczy…
28.08.2008 (czw.)
Cali. Girlandrey
Udajemy się razem na zwiedzanie miasta CALI. Podsumowując - w ogóle nie warto… To tak na zachętę do dalszego czytania dla wnikliwych – dlaczego nie warto?!
Przyznaję jednak, że są tu małe, miłe rzeczy, które cieszą np. chontaduro (owoc czerwonawy, podobny do juki, serwowany z sola i miodem) :)! Są też mamosillo (jakby winogrona zielone), grosellas, guayaba, pero, aguacate (takie avocado).
Widzieliśmy kościół La Merced, San Antonio (na wzgórzu z widokiem na miasto), Sta. Rosa, San Francisco - wszystko małe perełki w brzydkich ulicach…
Spacer wraz z obiadem (24.000 COP / 2 os.) zabrał pół dnia, więc jeśli coś konkretnego się nie dzieje, Cali nie zachwyca (a nawet straszy, bo ma ok. 2,25 mln mieszkańców).
Bus Cali - Armenia (13.000 COP)
ARMENIA - samo miasto nic nie prezentuje sobą, na skutej trzęsienia ziemi. Jest jednak dobrą bazą wypadową!
Do „hościny” przybyłem o 18.30 (bus 1.100 COP - zawsze problem z monetami), a po drodze się dowiedziałem, że w teatrze niedaleko jest pokaz tańca. Na 19-a nie udało się wejść, ale na 21 - owszem!
UWAGA: najlepsze tango widziałem NIE w Argentynie, lecz w Kolumbii!!! To było niesamowite! Strasznie żałuję, że nie mogłem nagrać tego na kamerę, bądź też choć aparat - dla fanów tańca ;)! Rzecz miała miejsce w teatrze, występowali zwycięzcy konkursów tanecznych, maksymalnie były 4 pary na parkiecie! Brak słów! Really! Bomba do kwadratu - ach! Się Argentyna przypomniała i łezka w oku zakręciła :)!
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica