Geoblog.pl    micwasik    Podróże    Ameryka Południowa 2008    Peru: Chachapoyas [Kuelap]
Zwiń mapę
2008
23
lip

Peru: Chachapoyas [Kuelap]

 
Peru
Peru, Chachapoyas
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 28751 km
 
23.07.08 (sr.)
Noc w autobusie Chiclayo - Chachapoyas (35 PEN, 10h)

W CHACHAPOYAS byłem o 4 rano. Postanowiłem przeczekać w autobusie do 6-ej (czasami można).
To był błąd ;): jak się później dowiedziałem o 4-ej rano są autobusy bezpośrednio z “Chachas” do Kuelap, czyli mojej dzisiejszej destynacji ;)!
No nic - przyszłe pokolenia będa o tą informacje mądrzejsze ;)!
Pierwsza rzecz, to zostawienie bagażu. Myślałem, że tak wcześnie, to może kościoły będą otwarte, ale - niestety - pomyłka…
Po przechadzce po mieście zawitałem do agencji turystycznej i udało się tam zostawić bagaż! Pan był super miły i nawet mnie nie wykasował (co w Peru graniczy z cudem) ;)!
Polecam:
…Obiecałem umieścić w nagrodę adres na stronie, ale… zgubiłem… :(. W każdym razie na głównym placu, wchodzi się po schodkach na pierwsze piętro :)!
Z Chachapoyas “maxi-taxi” (8 PEN) do TINGO, skąd ponoć w 3,5-5h można dojść do twierdzy Kuelap.
Przy początku szlaku okazało się jednak, że to zaledwie 9.8 km i - mimo, że pod górę - to udało się w dwóch godzinkach i pół zmieścić, choć raczej bez przerw i męcząco.
Pośpiech był potrzebny, bo straszyli, że ostatnie “maxi-taxi” (colectivo) z Tingo ruszają między 16-17, a nie chciałbym zostać bez sprzętu na wiosce ;)!
Jak się później okazało jednak, można się dogadać z kierowcami samochodów, które wożą turystów z agencji i za 15 PEN powrócić z samego Kuelap do Chachas.
Pogoda wciąż nie dopisuje… Nawet jakaś mżawka się trafiła po drodze. KUELAP jednak jest naprawdę czarujace (12/7 PEN - stud.). Mury sięgają 5-20m. Cała twierdza znajduje się na szczycie wzgórza, co nieco przypomina twierdzę w Bakczysaraju, na Ukrainie.
Położona jest na wysokości 3.000 m n.p.m., w “chmurnym lesie” (”cloud forrest“), wilgotno, obejmuje 420 budynków - co ciekawe - okrągłych! W odróżnieniu od Machu Picchu, faktycznie - jak zapowiadali - wiele mniej turystów. Świetne jest też to, że mnóstwo drzew obmurszałych, roślinnosci wsród ruin.
Zdarzy się też natknąć na rzeźby w kamieniach (szczególnie przy wejściu i wyjściu), a także na ozdobne elementy ozdobne - kamienne na murach. Prowadzone są też wciąż wykopaliska.
Na parkingu spotkałem misjonarkę - Irlandkę, z którą sobie ucięliśmy miłą pogawędkę (www.ibvm.org).
Zabrałem się z Francuzami ich wynajętym colectivo za rzeczone 15 PEN do Chachas :)!
Zaś udałem się do szkoły językowej, do której mnie mój “tajny kontakt” wykierował. Sorita oraz Willy bardzo mi pomogli: mogłem zostawić bagaże i przekimać nockę ;)!

24.07.08 (czw.)
Chachapoyos. Willy / Sorita / nieobecny Fidel - szkoła języków obcych (International Language Collage).

Pobudka o 4.30, żeby zdąrzyć na 5:00 na combi (mikrobus) do Pedro Ruiz (7 PEN, 1,5h).
Z Pedro Ruiz do Bagua Grande w colectivo (maxi-taxi) (12 PEN, 2h).
Stamtąd pierwszy raz w Ameryce Południowej motorykszą (1,50 PEN) na dworzec autobusowy (15 kwadr) i do Jaen (5 PEN, 1,5h).
Z Jaen do San Ignacio (10 PEN, 3h).
Trzeba wspomnieć, że pogoda raczej kiepskawa, więc nie szkoda mi było dnia na podróż.
Dotąd szło nieźle i miałem nadzieję, że faktycznie uda mi się dziś dobić do Ekwadoru. Tu jednak zwątpiłem… Colectivo miało jechać około 15:30, żeby złapać “ranchero” (taki rodzaj farmerskiej ciężarówki), która to ponoć ostatnia o 17-ej odjeżdżała z La Balsa…
W końcu, gdy się zgromadziła odpowiednia ilość pasażerów, około 16:30 wyruszyliśmy z San Ignacio do La Balsa (12 PEN, 3,5h).
Krajobraz zmieniał się bardzo w czasie drogi: czasami zupełnie, jak w Chinach - plantacje ryżu, innym razem z kolei - Brazylia - susząca się kawa przy drodze na płachtach.
Taka mini “selva” (dżungla) - ludzie chodzą w maczetami gigantycznymi, więc nie uśmiechało mi się koczować gdzieś pod namiotem (stawiając w konkury mój - mimo, że szwajcarski - scyzoryk - byłbym bez szans ;)).
Po drodze też więcej wiele owoców: pomarańcze na drzewach, kokosy, ananasy i jakieś ptaszyska (niby sepy) ;).
Uprzedzili Peruwiańczycy nasz (z Krisem wykoncypowany) biznes chiński (w czasie podróży po tym własnie kraju w 2007 r.) - motory Wanxin - jest już ich tutaj na pęczki!
Z branży motoryzacyjnej wspomnę, że króluje konkurencja VW - Toyota ;)! Faktycznie podziwiam te auta, bo drogi są czasami baardzo wymagające…
Dobijamy do La Balsa (przy granicy). Oczywiście, jako pożegnanie Peru kierowcy taksówki nie chciało się mnie samego już odwozić do samej granicy i zaproponował, żebym wziął sobie motorykszę do granicy - phi! Nie wiem, co go jednak skłoniło do odwiezienia mnie, ale spokojnie mu wytłumaczyłem, że nie chcę brać motorykszy i ma mnie zawieźć do granicy, tak jak w firmie ustaliliśmy… O dziwo zawiózł!
Na granicy śmiesznie: trudno w ogóle odszukać, gdzie się mieszczą “migraciones“, bo wszystko kiepsko oznaczone. Po zawitaniu do jakiejś budy siedzi sobie pamperek, po cywilu, przed Windowsem i w ogóle nie jest zainteresowany mną, choć jestem jedyną osobą oprócz niego w pokoju ;)! Po wklepaniu jednym paluchem do Excela moich danych odesłał mnie do - szumnie brzmiącej instacji - Policji Narodowej.
W baraku policji rżną właśnie w karty, więc pan policjant między asem a damą coś mi tam nagryzmolił i mogłem udać się z powrotem do “migraciones“.
Wszystko by było dobrze, gdyby akurat w momencie, gdy miałem otrzmać upragnioną pieczątkę wyjazdową z Peru nie zgasło swiatło, a raczej nie nastapił tzw. brak prądu - i znów problem nie do rozwiązania ;)…
Na szczęscie szaro było na dworze i “bezmundurowiec” wklepał pieczątke na ręce na dworze. Zaś oczywiście okazało się, że z datą o dzień późniejszą, niż faktycznie opuszczałem Peru…
Ale to nie koniec zabawy - przecież jeszcze jest granica ekwadorska!
Tam podobnie trudno odnaleźć, w którym baraku stacjonują urzędnicy. Budynek się udało znaleźć, ale nikogo nie było - wszystko zostawione na wierzchu: komputer, mundury… Po długim poszukiwaniu (a wlazłem wszędzie, bo mi się na “ranchero” spieszyło ;)), w końcu jakiś golas wyskoczył - akurat brał prysznic…
Niestety, by mnie odprawić nie ten musiał być, tylko jego kolega, który właśnie chyba zaczął ablucje, bo trzeba było jeszcze na niego nieco poczekać…
Na granicy można płacić w solach i dolarach amerykańskich.

W końcu otrzymałem pieczątke wjazdowa i za 2 USD udało mi się wypasionym 4WD zabrać sie z mega sympatycznym panem z córeczką do Zumba :)! Hurra! Mission accomplished! Jestem w Ekwadorze!!!
ZUMBA to straszna wiocha, ale za to miła i bezpieczna. Mają tu złodziejski Internet za 1USD / h, a komputerów sztuk dwie ;). Co ciekawe mają radio, które live transmituje msze z lokalnego, chyba jedynego kościoła! Przeżyłem szok, gdy wysiadając z auta udałem się na msze, a tam ciąg dalszy tego, co w eterze słyszałem jadąc samochodem!
Pan, który mnie zabrał z La Balsa prowadzi też firmę przewozową i zakupiłem bilet do Vilcabamba (6.50 USD, h).

0.60 USD - tuńczyk - w Polsce 4 PLN (wtedy dolar byl po ok. 2.5 PLN)
0.05 USD - banan (gineo) - w Polsce nieco poniżej 1 PLN
0.10 USD - buła - w Polsce ok. 50 gr.

http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
micwasik
Michal Wasik
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 138 wpisów138 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0