19.07.2008 (sob.)
Autobus Trujillo - Cajamarca (20 PEN).
Jak zwykle nocny bus zawitał wcześniutko do CAJAMARCA (Peruwiańczycy, podobnie jak Boliwijczycy wszystko zdrabniają ;)). Lubię miasta rankiem: nie ma dużo ludzi, jest bezpieczniej, niż nocą, kościoły są otwarte. Skorzystałem więc i zawitałem do jednego podziękować, że do tej pory jestem cały i nie pozbyłem się niczego pod przymusem…
Bardzo miła sytuacja mnie spotkała: podszedł do mnie ksiądz po “cywilu” i po krótkiej rozmowie zaproponował, że mogę się tu zatrzymać :)! Mam hosta, więc podziękowałem, ale bardzo miły gest… Respect!
Przypomniało mi się, że jest sobota i “normalni” ludzie śpią, więc nie chcąc budzić mojego dobroczyńcy noclegowego udałem się wraz z full-plecakiem mikrobusikiem (combi, 0,50 PEN) do VENTANILLAS DE OTUZCO (3 /1.50 PEN - stud.).
Znajduje się tam 377 nisz grobowych oraz ponoć jakieś gnaty w jednej z nich. Taki skalny cmentarz z 1.130 p.n.e. - 1.240 n.e. Przynajmniej ze względu na łatwy transport mikrusem - warto i ciekawe!
Stamtąd godzinka spacerku rannego do BANOS DEL INKA (5 PEN za 2h basenu). Bardzo nowoczesny kompleks rekreacyjny, z możliwością wzięcia własnej “wanienki”, masażu itp. Ciepłe źródła ostatnio częściej niż prysznic są w użyciu ;)!
W końcu udaję się do Juana, mojego gospodarza o twarzy peruwiańskiego Buddy (ale nie poglądach) i pałaszujemy na ryneczku obiadek (3.50 PEN / os.).
Dziadostwo tu straszne, bo w sobotę informacja turystyczna jest po prostu zamknięta… [Że niby kiedy pracujący ludzie mają przyjeżdżać zwiedzać?! Już słyszę odpowiedź - na pewno też w niedzielę jest zamknięte! :)].
Dowiaduję się, że w niedzielę i czwartek są autobusy z Celendin do Chachapoyas. Postanawiam się spreżyć i jutro złapać ten bus, by nie czekać do czwartku.
Wieczorem z Juanem udajemy się do miasta, by obejrzeć tańce folklorystyczne - tym razem w Peru (widzieliśmy z Ewą już w Brazylii, Argentynie, Boliwii i teraz tu)! Naprawdę bardzo sympatycznie, w pięknym miejscu - podobnym nieco do naszego poznańskiego dziedzińca przy “Pod Pretekstem” - Belen (Betlejem). Stroje barwne, jak na Indian przystało, wiele “iujuiii” i “hej!”, ale najciekawszy był murzyn tańczĄcy muzykę andyjską ;)!
Zaś Juan prezentuje mi nocne życie w Cajamarca. Barów, do którego się udaliśmy, mógłby równie dobrze znajdować się w Poznaniu- pod względem wystroju i nastoju… Dość zmęczeni wracamy koło 1am do domku.
20.07.2008 (niedz.)
Cajamarca. Juan
Co za dzień! Dolina… Ale z pagórkami!
Skoro nawet “nie świt” o 5:45 wstałem, by spokojnie zdążyć na autobus do Celendin o 7:00 (10 PEN). Około cztery godziny jazdy i jestem na miejscu.
CELENDIN. Najpierw o 11-ej, zaś 11:30, w każdym razie do 13-ej miał być autobus do Leimebamba, bądź Chachapoyas. Pojechał dziś o 7-ej rano, czyli dokładnie wtedy, gdy ja wyruszałem z Cajamarca!!! Tutaj informacja jest wielce niewiarygodna… Alternatywne środki transportu, czyli ciężarówa (”camion“) też zawiodły (po trzech godzinach czekania), więc postanowiłem wrócić do Cajamarki (combi, czyli mikrobus 10 PEN). Cóż, o 20 PEN lżejszy i cały dzień w plecy… Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: poczytałem sobie o Ekwadorze, poznałem panią archeolog i w perspektywie mam mszę niedzielną, a dnia następnego zwiedzenie muzeum archeologicznego w Cajamarca i Cumbe Mayo!
21.07.2008 (pon.)
Cajamarca. Juan
Dziś z rańca kolejna nieudana próba skontaktowania się z moim szefem… Chyba nie chce, żebym wrócił ;)…
O 10.00 spotkaliśmy się z Juanem na Plaza de Armas z nadzieją zwiedzenia darmowego muzeum archeologicznego z Cajamarce, ale - powtarzam: dziadostwo jest tu ogromne - i po prostu pani szefowa sobie wyszła… Muzeum zamykają około 15-ej, więc nie ma szans już na jego zobaczenie…
W obliczu powyższego inny plan: Cumbe Mayo - wielce zachwalane przez poznaną wczoraj panią archeolog z Francji. Jak zwykle nic nie wiadomo, a szczególnie ktorędy dojść… Zaczyna mnie to nieco wkurzać… No nic… Drałuję trochę na ślepo do CUMBE MAYO (4.60 / 2 PEN - stud.)! Najpierw z mista dość strome podejście ok. 15 min., zaś już spokojniejsza droga (ale ze trzy godziny).
Jest to taki kompleks głównie słynący z akweduktów i kilku innych kamiennych obróbek. Ma ponoć 1.000 lat i jest na wysokości 3.555 m n.p.m..
Mi się najbardziej jednak podobały mijane po drodze skały (vide galeria)!
Z powrotem zamiast trzygodzinnego marszu, udało się złapać pierwszego - chyba - stopa w Peru!
Dziś o 21:00 nocnym busem udaję się do Chiclayo (18 PEN).