15.07.2008 (wt.)
Część nocy w autobusie z Vaqueria do Huaraz. Reszta nocy Huaraz. Victor
Jak dobrze leżeć sobie w ciepłym łóżku, przykryty kocami i w cieplutkim śpiworze :)!
Wraz z Jerome, który też wrócił z treku (innego) udajemy się do pobliskich ruin Willkawain (Willkahuain) (autobus 1 PEN, wstęp 5 PEN, dobrowolny zanudzacz w młodym wieku 2 PEN / 2 os.).
Postanowiłem, że nieco podstawowych informacji o zabytkach zamieszczę - trochę więcej trudu, ale należy się czytelnikom, szczególnie niektórym (…:)).
WILLKAWAIN - leży na wysokości 3.450 m n.p.m. Stworzony przez kulturę Wari, około 700-1.100 p.n.e. Kamienny kompleks o charakterze mieszkalnym, rzemieślniczym, lecz głównie ceremonialnym i “pogrzebowym” (chullpas). Główne ruiny posiadają trzy poziomy, niskie portale (ponoć, by wchodząc z ofiarą przymusowo się kłaniać ;)), wentylacje oraz kanały komunikacyjne (do gaworzenia między poziomami ;)). Obiekt został otwarty niedawno, bo w kwietniu 2006 roku, przy wsparciu kopalni.
Jak dla mnie ruiny podobne do tych z Chavin, lecz zdecydowanie mniejsze, choć więcej budynków. Widzieliśmy ludzi na rowerach - myślę, że to jest dobra opcja (dodatkowo trudniej obrobić ;))!
Ponieważ naprawdę każdy, kogo napotykaliśmy straszy, że droga przez las do Monterrey - gdzie są ciepłe źródła (w końcu po treku trzeba się umyć, a u gospodarza tylko zimna woda ;)) - baaardzo niebezpieczna, udajemy się ścieżynkami przywioskowymi - bezpiecznie.
Po drodze trzeba napomknąć, że ludzie zawsze chętnie odpowiadają i wskazują drogę, nawet, gdy sami nie wiedzą, gdzie dokładnie się znajduje miejsce, do którego zmierzamy ;)…
W końcu rzutem na taśmę, niedługo przed zamknięciem dobijamy do cieplutkich baseników w MONTERREY, sztuk dwie :)! Uff, jak przyjemnie!
Nawet prysznic gorący się napatoczył! Trzeba zaznaczyć, że w bez porównania lepsze warunki, niż kolo Nazca, w Ronquillo.
W basenie nawiązujemy konwersacje z lokalsami, bo Jerome 4 lata w Maxico mieszkał i mimo, że Francuz, to wymiata po “castellano“, jak oryginał :)!
Za 1 PEN wracamy collectivo do Huaraz i Jerome idzie spotkać się ze swoją znajomą, a ja oddaje się rozkosznemu oglądaniu teledysków Guns´n Roses :)! Klasyka! Que lindo! :))
Wszystko by było git, gdyby się nie przyplątały siostra Victora z koleżanką i akurat sobie “uwidzimisiały”, że sobie obalą browce w “naszym” apartamencie… No cóż, siostra Victora, wyprosić nie wypada… Ja po przygodach z pisco chyba zostanę abstynentem, więc ani łysia ;)! Zaś jeszcze przyszła Gabi nieco mnie podenerwować i uratowali sytuację Jerome z Simone, no i bro się wreszcie skończył…
Uff… Po ciężkiej nocy nie marze o niczym innym, jak o CIEPŁYM łóżeczku (znów)!
16.07.2008 (śr.)
Huaraz. Victor
Dziś dzień organizacyjny - proza życia: Internet, telefony, odebranie prania, maszynki do golenia od naprawy (oczywiście nie ma części do naprawy, wiec broda chyba zawita ;), no i lżej w plecaku ;)), próba wyszukania jakiś pirackich DVD po angielsku (po 10-u nieudanych próbach, już zrezygnowany pytam w sklepiku - a tam: niespodzianka! Jest Star Wars! - trzeba skorzystać z DVD u gospodarza), suszenie namiotu, butów po treku.
Z przyjemnych przerywników wciągnąłem koncert unplugged Nirvany z MTV… 15 lat temu chłopaki dawali…
Obróbka kościoła - w niedziele w górach, więc dziś wizyta :)!
Wieczorem jeszcze pogaduchy z Victorem i jego nowo poznanym Chilijczykiem.
17.07.2008 (czw.)
Huaraz. Victor
Dziś zupełny relaks i plany wielce radosne!
Po dobrym zaczęciu dnia lomo (wołowina?) za 5 PEN na śniadanie (tutaj śniadania wyglądają, jak nasze obiady) oraz krótkim necie, zabrałem się za bieg długodystansowy, czyli oglądanie Star War IV, V, VI! Super!
O 21:00 do autobusu do Trujillo (35 PEN). Trzeba wspomnieć, że tu - podobnie jak w Limie - filmują pasażerów przed odjazdem - może, w razie napadu, by stwierdzi kto to zrobił (choć inna wersja mówi, że w celu identyfikacji zwłok…).