12.07.2008 (sob.)
Huaraz. Victor
Po zrobieniu niezbędnych zakupów prowiantowych (m.in. tabletka do oczyszczania wody 5l / 2 PEN) udaje się na trek Santa Cruz (3-5 dni, ale moim zdaniem w 2 tez się da ;)).
Z Huaraz busikiem udaje się do Caraz (4.50 PEN), a stamtąd “maxi-taxi” do Cashapampa (pierwszy raz taka cenę slyszę: 6 PEN osoba i 1 PEN plecak… No cóż - “gringo-cena”).
W CASHAPAMPA (2.800 m n.p.m.) pobierają 10 PEN “wspólnotowe” i w drogę!
Nawet w Cashapampa można się ostatecznie zaopatrzyć w prowiant, wbrew temu, co wszyscy wcześniej mówili.
SANTA CRUZ TREK.
Na początku treku trzeba się nieco wysilić, ale tylko przez ok. 1,5h. O 12:00 wystartowałem, o 15:00 byłem w obozowisku pierwszym - LLAMACORRAL (3.700 m n.p.m.).
Po drodze pięknie idzie się w dolince, co ubóstwiam, mija się malownicze wodospady i w ogóle sielanka!
W sumie chciałem iść do kolejnego, oddalonego o około 4 godziny, ale spotkałem dwóch Polaków - m.in. - jednak - “pana” Tomka i chmurzyło się, po chwili zaczęło padać, wiec zostałem.
Ucinamy sobie pogawędkę w suchym namiocie, głównie o górach, zaś pozostało mi planowanie trasy i jedzonka oraz Vipassanka już w moim namiocie :)!
Trzeba Wam wiedzieć, że jest to zmorą każdego treku, że gdy się robi wcześnie ciemno, a na dodatek pada, nie za bardzo jest co robić…
Myślę, że jak się człowiek spręży, to może w jeden dzień dojść do drugiego obozu (ok. 7h).
13.07.2008 (niedz.)
Santa Cruz Trek.
Boże! Jak zima!! Skorupa lodu na namiocie. Pewnie wczorajszy deszcz w tym nieco pomógl…
O 8:00 bylem spakowany do wyjścia. Odczekałem jeszcze nieco, aż się trochę cieplej zrobiło i - fajtłapa - przy porannej toalecie się nieco butkiem skąpałem w strumieniu :)! Tak, tak: omszałe kamlotki śliskie są ;)!
Po drodze mija się śliczne jeziorka, m.in. Icchicocha.
Z “organizacyjnych” wspomnieć należy, że ludzi chodzi mnóstwo, wiec nie ma obawy, że się człowiek zgubi. Popularne kampingi są oblegane (rozumie się samo przez się), więc jest bezpiecznie. Na drodze gringo i lokalsi - przewodnicy (choć nie wiem po co, bo szlak jest dobrze oznaczony, może do popędzania mułów ;)), a na każdym kampingu są “toalety” (”stopy Lenina”).
Niedługo przed drugim obozem - TAULLIPAMPA - jest odbicie do obozu pod Alpamayo - niektórzy mówią, że to najładniejsza góra na świecie ;)! (A przynajmniej jej fotografia zdobyła najwięcej głosów w plebiscycie o takim tytule;))!
O 10:00 byłem na rzeczonym rozdrożu. Do tej pory droga była prawie zupełnie po płaskim, więc luzik. Tutaj zaczęło się ok. 45 min. podejścia. Do obozu jest +- 1.5h.
Widok na ALPAMAYO (mam nadzieje, że własnie tę górę fotografowałem ;)) jest powalający, podobnie jak baza…
Stamtąd ok. 12:00 wyszedłem do kolejnego obozu - TAULLIPAMPA (4.200 m n.p.m.) - który osiągnąłem o 14:00. Miejsce jest przepiękne, z widokiem na ośnieżone prawie szesciotysięczniki :)!
Tradycyjnie po południu padało, ale jeszcze trochę wieczornych widoków się złowiło ;)!
14.07.2008 (pon.)
Santa Cruz Trek.
Ta noc była jeszcze zimniejsza od poprzedniej (jeśli to w ogóle możliwe ;)). Wspomaga to jednak bardzo pomysłowość, czyli “jak nie zamarznąć” ;)! Mi udało się założyć plecak na nogi, w śpiworze ;)!
Po odłupaniu skorupy lodu z namiotu ok. 7:00 ruszyłem na najtrudniejsza część treku. Cel: Punta (nie “puta” ;)) Union 4.750 m n.p.m. Tutaj faktycznie - jak się można było spodziewać - podejście, z figlarnie ukrywającymi się wyżynami: już myślisz, że koniec podejścia, a tu “dzień dobry” - kolejne - dajemy dalej ;)!
Ten dzień nie był tak szczodry pogodowo, jak poprzednie ciepl\łe przedpołudnia (trek w krótkich galotach), ale i tak widoki zapierały dech w piersiach. Nie jest nową rzeczą, jeśli napisze, że człowiek czuje się w górach (i to takich)… maluczki ;)!
Ponoć podejście trwa 4h, mi się udało w dwie, ale to bez znaczenia ;)! Po 9:00, po przejściu PUNTA UNION, po “ciemnej stronie góry” zacząłem schodzić do Vaqueria docelowo.
Dwie godziny do kolejnego obozu, a stamtąd już spokojnie, z przerwami kolejne dwie godziny do HUARIPAMPA. Nawet zaatakowała mnie “lokalsina” browarem ;)! Obozowisko jednak już nie tak malownicze, jak Taulipampa…
“Suma sumarów” o 14:00 dobiłem na skraj wioski i tam pewna niespodzianka, bo po “miastowym zmyleniu drogi” (poszedłem do Colcabamba, zamiast do Vaquerii - jednak “co dwie głowy, to nie jedna” ;)), czekało mnie jeszcze 2.5-godzin drałowania do “przystanku autobusowego” (też w Vaqueria). Obczaiwszy gdzie jest, od 16:30 do 19:30 spacerowałem sobie po zboczu góry w oczekiwaniu na autobus (za wcześnie nie ma się co pokazywać na punkcie kontrolnym). W VAQUERII można zrobić zakupy (choć drogo).
Jeśli ktoś bardzo chce zaoszczędzić 65 PEN, proszę pytać - powiem, a na blogu nie opublikuje, jak to ominąć. Niektórzy myślą, że te pieniądze idą na Park, i że to nieładnie, a od przewodnika zaufanego wiem, że do kieszeni zarządu, więc specjalnie nie żałuje… (a tak w ogóle, to nie trudno się domyślić, jak ominąć bramkę ;))!
Autobusów było kilka, ale - jak wspomniałem - za wcześnie nie można jechać. Kolejny miał być o 22:00, 22;30, 23:30, a nawet miedzy 1:00, a 2:00 ;)!
Przy świetle księżyca, owinięty w śpiwór grzecznie czekałem do 12:00 (w nocy), aż me zmotoryzowane “zbawienieę się pojawiło :)!
O 4:00 dobiłem do HUARAZ oraz w mieszkaniu Victora spotkałem (pobieżnie ;)) Francuza - Jerome :)!
Jakże dobrze zasnąć w ciepłym łóżku :)!!
Oto kilka myśli, które powstały w chwilach skupienia w czasie “trekowania” (także przy pomocy innych osób):
Trekking:
Rano człowiek budzi się z zimna, bo nie można dospać…
Ze śpiwora nie chce się wychodzić, bo na zewnątrz zimno…
Dopóki nie wyjdzie słońce, panuje “zima”…
100x trzeba się przebierać, bo pogoda zmienna (słonce/deszcz, podejście/zejście).
Jak tylko się człowiek zatrzyma, znów “zima” ;), a na dodatek nie chce się iść dalej ;)…
Za wcześnie nie ma co dobić do miejsca docelowego, bo nie ma co robić (a czasem można nie zdążyć dojść ;)).
Jak nie ma co robić, to się wtranżala, a jedzenia w górach mało i ciężkie!
Zaraz po zajściu słońca, znów “zima”…
W namiocie nie ma co robić, jest wcześnie, a spać się nie chce…
O myciu w zimnie nie wspomnę ;)…
Ale wszystko oczywiście rewanżują widoki i foty, a najbardziej ludzie, jak się takowych akurat spotka ;)!
Pogoda:
Kiedy jest pełnia księżyca, najczęściej jest zimno.
Kiedy są chmury, w nocy raczej jest cieplej :)!
Las / dżungla:
Kiedy się idzie, ciągle coś szeleści w buszu i nie wiadomo, co to :)! Wyobraźnia szaleje czasem, a tak naprawdę pewnie same ptaszki w krzaczkach ;)!
Wysokość:
Należy wchodzić wysoko, ale spać nisko.
Gdy chce się wyżej wejść, należy wchodzić i spać “zyg-zakiem”.
Należy na wysokości pić min. 2-3l wody, ponoć nawet do ośmiu!
Inna szkoła mówi, że można wejść na wysokość i tam się przespać, zaś zejść…
Aklimatyzacja trwa kilka dni.
Tak naprawdę nie ma reguły, ani co do wysokości, ani do metod radzenia sobie w jej negatywnymi skutkami, ani co do objawów ;)!
Śpiwór puchowy (którego nie mam ;)):
Na całym ciele winna być jedna warstwa np. odzieży termicznej.
Nie należy dmuchać do środka, bo puch wchłania wilgoć, a ta przewodzi zimno!
Główne potrzeby człowieka:
Ciepło, schronienie (np. przed deszczem).
Światło, Słońce (ciepło), ew. latareczka w namiocie ;)!
Jedzenie i picie (również cieple).
Czyli podsumowując: kult Słońca Inków wcale taki opatrzny był ;)!