Geoblog.pl    micwasik    Podróże    Ameryka Południowa 2008    Bolivia. La Paz. Camino de la Muerte
Zwiń mapę
2008
15
cze

Bolivia. La Paz. Camino de la Muerte

 
Boliwia
Boliwia, la paz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 25311 km
 
15.06.2008 (niedz.)
La Paz. Residencial M…? (ul. Chuquisaca oraz Av. Pando) 40 BOB / 2 os. (ok. 13.50 PLN)

La Paz przywitał nas jednym z lepszych wschodów słońca, jakie kiedykolwiek miałam okazję oglądać. Niebo na początku było w paski czerwono-fioletowo-niebieskie, żeby po chwili zapłonąć żywym ogniem. Niesamowity widok słońca wyłaniającego się zza gór. Samo miasto również robi wrażenie. Jako najwyżej na świecie położona stolica (3.660 m n.p.m.) znajduje się wśród pięknych gór. Domy wznoszą się na ich zboczach i z daleka wygląda to naprawdę malowniczo! Na dworcu nadszedł czas na jedzonko. Dobiliśmy się do straganu jednej z licznych boliwiańskich kobiet serwujących swoje śniadanka. Bułeczka z mięskiem i gorące kakao, czy kawka - jak kto woli - (5 BOB, ok. 1.70 PLN). Z dworca (ostrzeżeni wcześniej przez kobitkę z kiosku, żeby z nikim nie rozmawiać tylko iść przez siebie) udaliśmy się na poszukiwanie miejsca do spania. A po drodze do kościółka na express-mszę, z radosnymi śpiewami o 8:00!
Znaleźliśmy bliziutko centrum mały hotelik (Residencial) i udałam się na godzinna drzemkę. Wybyliśmy na miasto o 11-ej. Szwędaliśmy się po marketach nie odmawiając sobie tutejszych specjałów. Polecamy comedores na Placu Alonso de Mendoza!
Weszliśmy też do tutejszego Muzeum Koki (10 BOB, ok. 3 PLN). Mieści się ono w małym lokalu. Można kupić również karmelki z koki (polecam) w cenie 1 BOB (ok. 30 gr.) za sztukę. Niewielkie muzeum, ale dużo treści. Mi się podobało!
MW: Mercado Negro skusił Ewe bombowymi pasiastymi spodniami i takąż samą wystrzałową bluzą ;)!
Wieczorem dobiliśmy do kina na placu głównym - Indiana Jones IV! (10 BOB za osobę, inne kina – nowsze – kosztują 20-25 BOB). Załapaliśmy się jeszcze na końcówkę Ironmana. O 23-ej wracaliśmy do domu z duszą na ramieniu osiągając szybkość, której pozazdrościłby nam Korzeniowski. No bo tu niebezpiecznie…
MW: Należy pamiętać, że w La Paz zakończyli swoją wyprawę LosWiaheros, po tym jak ich brutalnie napadnięto w taxi (dlatego w ogóle omijalim taksówki)…
16.06.2008 (pon.)
La Paz. Residencial M…? (ul. Chuquisaca oraz Av. Pando) 40 BOB / 2 os. (ok. 13.50 PLN)
Rano śniadanko w jednym z comedorów. Kawunia, którą robią mieszając przygotowaną wcześniej esencję, wodę i mleko skondensowane w proporcji 1:2:4, także syci :). Już nie dziwi nas wcale, że pani ze straganu nakłada szynkę na kanapkę brudnymi rękami. Z obiadami robią podobnie. Arroz?? [ryż] i już dłoń pani zanurza się w garnku, by wydobyć z niego garść ryżu, który od razu ląduje na talerzu, a za nim sałatka (też rękoma) i co tam jeszcze być może.
MW: Próbujemy odnaleźć targ rzeczy używanych (Barrio Chino), ale okazuje się, że funkcjonuje tylko po południu i nasze łażenie spełza na niczym…
Odwiedzamy informację turystyczną, ale pani za biurkiem nie bardzo potrafi udzielić nam informacji na temat tego, co ciekawego można zobaczyć w La Paz - trochę to smutne… Wspinamy się więc na pobliski mirador [punkt widokowy]… Przy końcu okazuje się, że przejścia nie ma, bo budowa trwa. Przy budowie kobiety z mężczyznami na równi, taczki w dłoń i zasuwają (i to w tych swoich spódnicach rozłożystych!).
Wracamy do centrum szukając możliwie najkorzystniejszej oferty na wycieczkę rowerową na “Najniebezpieczniejszej Drodze Świata!”. Trochę sceptyczni, bo ogólnie to to komercja straszliwa, ale przydałaby się jakaś adrenalina w końcu! Ceny wahają się od 40 dolarów do ok. 80-u (260-440 BOB) - w zależności od standardu roweru. My tam na rowerach świetnie sobie radzimy, więc wybieramy opcje z najprostszymi rowerami w firmie Astrid :)!
Cena obejmuje różne cuda nie-widy takie jak: koszulki, płyty CD ze zdjęciami, obiad w hotelu w Coroico (z basenem) itp. Chcemy wynegocjować niższą cenę zapewniając, że te zbytki nie są nam potrzebne, ale niestety pakiet to pakiet. Na czymś zarabiać muszą. Ale opuszczają nieco cenę (mamy w końcu w naszej ekipie najlepszego negocjatora ;)) i “suma sumarów” kupujemy wycieczkę za 260 BOB (87 PLN).
Po takich ciężkich negocjacjach czas oczywiście na zasłużony obiadek. Lądujemy po raz kolejny w ulubionym comedorze i upolowawszy w końcu wolne krzesełka delektujemy się dwudaniowym daniem gigantem. I to wszystko za 6 BOB (ok. 2 PLN).
Jakoś tak trochę nam nudno w tym La Paz. Wchodzimy do Muzeum Instrumentów Muzycznych. Posiada kilka sal i automatyczne światła, o czym z dumą informuje nas pani bileterka ;). Bogata ekspozycja, ale najważniejsze, że na niektórych instrumentach widnieje napis “Se puede tocar” [se można popykać]. No więc plumkamy ile wlezie! Nie przeszkadza mi wcale, że nie potrafię grać na żadnym z nich. Jest bomba! Cymbały i perkusja i jakieś inne stwory :)!
Po drodze na rynek natykamy się na Muzeum Etnograficzne (gratis). Trzeba przyznać, że naprawdę dobrze zorganizowane. W kilku salach widnieją wystawy tekstyliów, strojów do tańców rytualnych, masek, monet, pióropuszy (!), a nawet wystawa zdjęć ziemniaków :)! (w Boliwii mają przynajmniej 200 różnych odmian ziemniaków!).
MW: Organizacyjnie – ceny (1 BOB = ok. 30 gr.):
Susz – 1 BOB
Ciacha: 1.5-3 BOB
Kawa: 2.5 BOB
Bula: 1-2 BOB
Sok “completo” (¡!): 3 BOB
I-net: 2 BOB

17.06.2008 (wt.)
La Paz. Residencial M…? (ul. Chuquisaca oraz Av. Pando) 20 BOB / 2 os. (ok. 7 PLN) – zniżka ;)!

Death Road ;)!
Pobudka z rana i o 7:00 jesteśmy odbierani przez minibus spod naszego hotelu. Wiozą nas na śniadanko, gdzie spotykamy parę Holendrów i gościa z Izraela, którzy razem z nami jadą na wycieczkę rowerową.
Izraelczyków jest dużo ich w całej Ameryce Południowej. Zazwyczaj po wojsku albo tutaj jadą, albo do Azji Południowo-wschodniej. Chłopaki i dziewczyny.
O 8:00 wybywamy z La Paz. Godzinę później wysiadamy z busu na wysokości 4.700 m n.p.m., aby dosiąść naszych rowerów i pognać w dół. Oczywiście chwilę trwa zanim założymy stroje, sprawdzimy i dopasujemy rowery, a także zrobimy zdjęcia.
W końcu ruszamy. Przez pierwsze 20 min. droga jest asfaltowa i muszę przyznać, że można naprawdę bardzo się rozpędzić, ale trochę strach, bo hamulcom ufać do końca nie można. Każdy zjeżdża w dół według własnych możliwości, ale nie można wyprzedzać przewodnika…
Dalej zaczyna sie tzw. “ripio“, czyli piasko-żużel. W miarę przyzwyczajania się do roweru pewność siebie rośnie. Śmigamy na dół. Po prawej stronie cały czas mamy przepaść, a droga ma szerokość 3-4 metrów. Widoczki przepiękne, bo już tutaj zaczyna się roślinność rodem z dżungli. Zielono, wilgotno i ciepło. Kilka przerw po drodze, żeby obejrzeć krzyże z nazwiskami ludzi, którzy z tej drogi nie wrócili. Mówią, że rocznie ginęło tutaj 100 osób w wypadkach samochodowych. Od kiedy zamknięto tą drogę 2 lata temu, średnia oczywiście zmalała. Jedziemy sobie bardzo przyjemnie wciąż w dół. No i oczywiście bez przygód się nie obyło, bo napatoczył się jakiś samochód jadący powolutku przed nami. Chciałam go wyminąć, ale nagle stanął, no a hamulec - jak już pisałam - kiepski. Wślizgnęłam się pod samochód, robiąc fikołka po drodze, w połowie którego znajoma dłoń podniosła mnie na nogi. Co za refleks! Na szczęście więcej nerwów, niż szkód. Jedziemy dalej, aż droga kończy się na 1.200 m n.p.m., czyli przejechaliśmy w pionie mierząc 3.500 metrów [3,5km] :)! Oczywiście nie jest to najniebezpieczniejsza droga świata dla rowerów. Ochrzczona została tym tytułem z powodu liczby wypadków jakie miały tutaj miejsce, a na to z kolei miał wpływ bardzo duży (niegdyś) ruch (tak dla sprostowania ;)). [Teraz jest inna droga wychodząca z La Paz w tą stronę i wszystkie auta jeżdżą tamtędy].
Dowieźli nas do hotelu, gdzie pierwsze co zrobiliśmy to skok do basenu – brrrr ;)! O dziwo tutaj zaledwie 100 km od La Paz, piękne słońce, palmy, aż pomyśleliśmy, że normalnie Brazylia! Trochę w basenie, a dalej pierwszy od dawna naprawdę ciepły i dluuuugi prysznic. I woda się nie kończy! I prąd nie kopie! Szaleństwo! Niech to trwa! Mycie, pranie, szorowanie i “nówki-sztuki” zasiadamy do obiadku. Szwedzki stół, tak że sałatek dla innych za dużo nie zostało ;)! Podróż z powrotem już mniej ekscytująca, choć podążamy tą samą drogą, tyle że pod górę i w aucie. Przynajmniej zdjęcia można zrobić. Po drodze samochód się psuje - pasek klinowy pęka - cokolwiek to znaczy. Dla mnie - laika samochodowego - tyle tylko, że ciężko będzie jechać dalej. Spędzamy ok. 40 minut czekąjac, aż kierowca upora się z problemem. Uporał się. Dojeżdżamy ok. 19 do La Paz i jeszcze odbieramy obiecane koszulki i płyty CD.
MW: będę trochę niemiły oraz nie będę rekomendował tej agencji turystycznej – Astrid, a to dlatego, że nie wspomnieli, że cd i koszulki trzeba odebrać w biurze, najlepiej dnia następnego… Mogą przecież wypalić płytki, jak jemy obiad, nie?! Powinni też nas odwieźć do domu, a po wizycie w biurze firmy, gdzie musielim odebrać należne nam “klunkry” (bo następnego dnia wyjeżdżalim wcześnie rano), ulotnił się transport i musielim z buta gnać do residenciala (po drodze będąc świadkami, jak tubylec obcokrajowcowi wyrywa siatę i myk! w nogi…). Podsumowując – niebezpiecznie się szwędaćpo ciemku i głupio by było, gdyby nam się coś stało wracając z tak “znakomitej” wycieczki…

18.06.2008 (sr.)
La Paz. Residencial M…? (ul. Chuquisaca oraz Av. Pando) 20 BOB / 2 os. (ok. 7 PLN) – znizka ;)!

Raniutko pobudka po raz kolejny. Udało nam się złapać od razu colectivo na Cementerio (cmetarz w La Paz, w pobliżu którego odjeżdżają autobusy do różnych miejsc w Boliwii) i dalej autobus do Copacabana (15 BOB / os., ok. 3 PLN). Już o 7:00 siedzieliśmy spokojnie w swoich siedzeniach w busie. Na miejscu wylądowaliśmy ok. 10:00. Szybki rekonesans pobliskich residenciali i hoteli, i po zostawieniu części bagaży w Hostelu de la Luna w Copacabana udajemy się pieszo w kierunku Yampupata.
MW: Droga wiedzie przez wieś boliwijską i ciekawie obserwować ludzi przy ich codziennych zajęciach. Po drodze mija się jakieś groty i są też inne mniej znane zabytki nie zaznaczone drogowskazami jednak… Najładniejsze są jednak wyspy na jeziorze. Jedna z nich do złudzenia przypominała jakiegoś stwora – vide galeria!
Miejscowość oddalona od Copacabana o ok. 17 kilometrów. Mieliśmy zamiar złapać tam tańszą łódkę na Isla del Sol, a przy okazji nacieszyć się “caminata” (drogą). Spacerek zajał nam więcej czasu, niż się spodziewaliśmy, bo ok. 5 godzin. Już przy wejścu na yampupatajska plażę, zaczepił nas tutejszy dziadek proponując łódke za 40 BOB, ok. 13.50 PLN (napędzaną siłą jego mięśni). Tuż za nim stał kolejny, który proponował motorówke za dwa razy tyle. Nieufni trochę poszliśmy rozejrzeć się po okolicy, czy przypadkiem nie ma czegoś tańszego. Niestety okazało się, że są to jedyne dostępne transporty. Później dowiedzieliśmy się, że każdego dnia inna osoba ma dyżur, czyli prawo do zarobienia 40 czy 80 BOB. Uzgodniliśmy z dziadkiem, że za 35 popłyniemy pod warunkiem, że Michał będzie wspomagał swoimi mięśniami ;)! I tak po pół godzinie wiosłowania znaleźliśmy się na plaży Isla del Sol.
Na brzegu czekał już dziewięciolatek proponujący nam nocleg w “swoim” hotelu i posiłek w “swojej” restauracji. Oznajmując mu się, że 80 BOB za noc, to cena nie dla nas, podał nam całą ofertę hoteli i hosteli w okolicy, aż do 10 BOB za noc, przy okazji eskortując nas do “centrum”, czyli najbliższych zabudowań. Ze spokojem powędrowaliśmy do jednej z restauracji z tarasem, z którego rozciągał się wspaniały widok na jezioro Titicaca, z niesamowitym zachodem słońca. Kiedy raczyliśmy się pstrągiem (20 BOB, ok. 7 PLN) pejzaż zmienił się prezentując księżyc w pełni i srebrną taflę jeziora! Kilka fotek i ruszyliśmy do hostelu. Znaleźliśmy jeden za 10 BOB za osobę (ok. 3.30 PLN), bez prysznica, ale za to jak ciepło było ;)!
MW: próbujemy też ichniego przysmaku w płynie: “Inca Quina” (4 BOB). Tak sobie myślę, że śmieszna gra słów: “Inca Cola” (adekwatny przysmak, tylko, że peruwiański) => “Coca Inka” => “kokaina” ;)…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
micwasik
Michal Wasik
zwiedził 7% świata (14 państw)
Zasoby: 138 wpisów138 0 komentarzy0 0 zdjęć0 0 plików multimedialnych0