23.05.2008 (pt.)
Santiago de Chile. Claudio
Tylko przyjechaliśmy po rzeczy i jadziem do Los Andes “micro” Ahumeda (jak dla mnie “Ahu-menda”, bo droga ;)) (2.900 CLP = 14.50 PLN) ze stacji Los Heroes. Pewnie z głównego dworca jest taniej…
Z Los Andes udaję się do obispado, bo niestety “zaginiątka” miały przyjechać do Santiago, ale się miejsce na małą reklamoweczkę w aucie nie znalazło i nie przyjechały… Czyli jak nie “góra do Mahometa, to… Wąsal do obispado ;)”… Kosztowało to chyba z 5h jazdy w tą i z powrotem i ok. 1.500 CLP (7.50 PLN). Warto było! Ręczniczek Fjorda Nansena i bielizna wytęskniona powróciły na prawowite łono - moje ;)!
Ewa w tym czasie przemierzała sieć!
W Chile są przynajmniej dwie fajne rzeczy: tanie winogrona (400 CLP = 2 PLN / 1 kg - w końcu (a może właśnie dlatego) wino jest też tanie, nie?! Tylko dlaczego tak nie jest w Argentynie?!) oraz małże (400 CLP = 2 PLN).
Dajemy na stopa (czyli tradycyjnie do pewnego momentu) do Rio Blanco (1.650 m n.p.m.) w Andach, przed przejsciem Libertador. Należy zaznaczyć, że mieliśmy szczęście: akurat tego dnia otworzyli przejście przez Andy. Wcześniej padało (tak, tak - tych butów w Santiago to w deszczu “szukalim”) i przejście było zamknięte. Napiszę prawie jak Wałęsa powiedział “i tak, i nie” – w odniesieniu do posiadanego szczęścia… Jednak aż tak wiele jego nie “mielim”, bo jesienią (a tu taka właśnie pora roku) na noc się przejście zamyka…
Nie pozostało nam nic, jak tylko czekać do rana, a tu “wykazalim” się zmysłem “bussinesowym” i za 8 USD oraz budzik Ewy (z małą usterka) mieliśmy łóżeczka w pokoiku, a nie materace w namiociku ;)! Pamietajta, na jakiej wysokości jesteśmy i że to Andy!!! Należy dodać, że mili ludzie nawet nas kawunią poczęstowali i bułą, a szczególnie nas rozczulili masełkiem gratis :)!