20.05.2008 (wt.)
Valparaiso (potocznie “Valpo”). Tatiana
Na Vipassanie było ze sto słów-kluczy (pisanych wbrew zakazom po kryjomu w kiblu długopisem do wpisywania sie na sprzątanie, albo jak wszyscy spali, albo jak mięliśmy lux-”charlę” (pogawędki) po angielsku ;)). Ponieważ i tak padało, zajęliśmy się nadrabianiem zaległości. Uwierzycie, że naprawdę nie ma czasu na pewne rzeczy?! Powiecie: jak to?! Cztery miesiące wakacji!! Nic nie robią!! A wcale nie!!! Mnóstwo prozaicznych spraw do załatwienia, nie wspominając o “strategicznych” ideach! Tego dnia, x lat wcześniej świat miał to szczęście, że Ewa na nań przyszła! Mnie spotkało inne szczęście: z tej okazji skosztowałem empanady produkcji polskiej - “Made by Ewa”!
Żeby uczcić ten dzień, poszliśmy na winko (4.500+500 CLP = 25 PLN) do restauracji, gdzie po raz pierwszy mieliśmy okazję SŁYSZEĆ tango na żywo, a nie tańczyć! Super klimatyczna knajpa i obsługa takoż!
Organizacyjnie: bilety do kina w Valpo - przedpremiera (”Czwórka” Indiany jest!!) 2.900 CLP (14.50 PLN), studencki - 2.200 CLP (11 PLN), pon.-czw. - 2.000 CLP (10 PLN).
21.05.2008 (środa)
Valparaiso. Tatiana
To ci niespodzianka nam sie trafiła! Okazało się, że dziś jest dzień wolny w Chile! Jakiś tam “jenerał” przegrał bitwę morka badaj z Peru, ale spartaczył tak bohatersko, że nawet pani prezydent (tego ponoć konserwatywnego kraju) pofatygowała się do Valpo, a na przede wszystkim NASZĄ cześć ;). Przy tej okazji, ściągnęły wszelkiej maści regimenta z całego Chile, by sie nam ładnie zaprezentować - jako spóźniony prezent na “Ewowe” urodzinki!
“Za mundurem panny sznurem”, a tu nawet w defilu brały udział białogłowy! Piechoty, orkiestry, wszystko było - ładnie ubrane, maszerujące aż milo, tylko nieco zmoczone, ale i tak git!
Valpo to miasto położone przy morzu, całkiem “importantny” port. Leży na wzgórzach, które przecinają “ascensory” (windy naziemne jak na Gubałówkę). Miasto może się pochwalić niezgorszymi grafitti.
Nie możemy pojąc, dlaczego loty z Europy są wiele tańsze, niż z Am. Płd. … Najtaniej na razie udało nam się znaleźć lot z Limy (Peru) do Madrytu (Hiszpania) za 790 USD…
22.05.2008 (czw.)
Valparaiso. Tatiana
Spadamy znów autobusikiem (są zniżki dla studentów!) do Santiago de Chile (1.500 CLP - darmozjady, czytaj “studenty” ;); 2.000 CLP - praworządni “uiszczacze” podatków budujący Ojczyne i zwiększający PKB).
Santiago de Chile…
Ale tu tłok! Miasto nowoczesne, ale jakoś męczące… Prawdą jest, że przemieszczanie z jednego miejsca w inne zabiera wieki, a na dodatek w godzinach szczytu (czyli prawie zawsze) gniotą cię, jak przysłowiową sardynkę “puszkową” ;)…
W Chile nie ma tak świetnie rozwiniętej informacji turystycznej, jak w Argentynie… Dadzą mapę +- centrum i to na tyle…
Żeby się zorientować w bardziej odległych rejonach należy szukać gdzie?! … W książce telefonicznej oczywiście! Na końcu takowej są mapy bardziej szczegółowe…
Inne przydatne linki to:
www.transantiago.cl - komunikacja miejska
Informacja turystyczna:
www.lun.cl
www.turismoycultura.cl
www.sernatur.cl
Dla maniaków jest w Santiago szkoła choy lee fut (kung fu), ale akurat nie było treningów tego dnia, kiedy mięliśmy czas nawiedzić następców Bruce Lee…
Naprawiamy za 5.000 CLP (25 PLN) “spadnięty” aparat Ewy (serwis w centrum Nueva York 52, oficina 316, na którymś tam piętrze - jakby się naszym “następcom” coś złego ze sprzętem stało).
Kolejna misja to kupno butów… Jedne zostawiłem w El Bolson (chyba je wziął znajomy Argentyńczyk, bo NAPRAWDĘ jego były w gorszym stanie, niż moje - choć nie wiem, jak to możliwe). Wysłużone “adiki” wołają jeść i zasadniczo nie przepadają za deszczem - brzydko im się „odbija” i “jedzie” z paszczy ;)!
Tak więc nawiedziliśmy kilka sklepów outdoorowych (a wcale ich nie ma tak wiele, jakby się można spodziewać po siedmio milionowym mieście). Raczej koncentrują się w okolicach stacji metra linia czerwona “Escuela Militar”. Są to: “Just climbing”, ” La Cumbre” i “Andes Gear”. Ten ostatni stał się posiadaczem moich 76.900 CLP (385 PLN) - nie chciał dać zniżki (bufon jeden ;)), a ja rozkoszuję się nowymi Asolo z Gore-texem z podróbą podeszwy Vibram. Podsumowując chyba wiele taniej (o ile w ogóle) niż w Polszy nie jest, ale ponoć w Boliwii i Peru trudno dostać tak luksusowy sprzęt, a boję się, że “trzypaskowy szpan” może po drodze zastrajkować ;)…
W myśl zasady “lepiej późno niż wcale” Ewa otrzymuje “mikrowłóknisty” ręcznik, koloru “rojo” (czerwony) w miejsce trzech zgubionych ;)! (7.900 CLP = 39.50 PLN).
Lądujemy u Claudio (jaka miła rodzina, naprawdę z klimatem mega domowym; Claudio bardzo aktywny fizycznie - każdego dnia coś ćwiczy, a oprócz tego jeszcze pośpiewują sobie z chórkiem w domu rodzinnie! Bomba!).