03.05.2008 (sob.)
Santiago de Chile. Claudio
Rano zostaliśmy poinformowani, ze nadal trzeba nam czekać. Nie czekając (:) zebraliśmy plecaki i poszliśmy na drogę czekając na innego kierowce, który weźmie nas do Santiago. W dwie godziny (w przerwie na kawkę w niezwykle sympatycznej przydrożnej luncharni), byliśmy w stolicy. Oczywiście od razu uderzył nas jej ogrom i nowoczesność. Z daleka widać, jak nad miastem unosi się chmura smogu, tak mocnego, ze naprawdę ogranicza widoczność. Santiago de Chile jest bowiem położone w dolinie otoczone wysokimi górami, które utrudnia znacznie cyrkulacje powietrza.
Po przedarciu się przez miasto (ok. 2h), zalogowaniu się u hostów, prysznicu i obiadku, poszliśmy na spotkanie z Mateuszem, który obecnie podróżuje sobie z góry na dol Ameryki Południowej. Gadu-Gadu w parku, potem w pubie i do wieczorka zleciało :)!
By moc korzystać z autobusów miejskich w Santiago, należy kupić kartę magnetyczna za 1.200 CLP (ok. 6 PLN). Może ona tez służyć do poruszania się metrem. Doładowuje się ja. W autobusach nie ma możliwości płacenia monetami…
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/ChileSantiagoDeChile#
04.05.2008 (niedz.)
Santiago de Chile. Claudio
Piękny dzień!!!!!! Rano wyruszyliśmy z Claudio na wyprawę w Andy!!!! Prawdziwe wielkie Andy! Celem naszym był szczyt El Pintor (malarz, nazwa wywodzi się od kolorowych zboczy góry), leżący na wysokości 4.200 m n.p.m. Niektórzy z nas jeszcze nigdy tak wysoko nie byli. Na wycieczkę jechała cala grupa ludzi z miejscowego klubu górskiego - Malaya. Wszyscy uzbrojeni w najlepsze markowe buty itd ;), tak ze się przeraziliśmy co to będzie.
Na początek wjechaliśmy na wysokość 3.000 metrów, droga niezwykle kreta. Ostrzeżeni zostaliśmy, ze ma 40 zakrętów (z wysokości 600 na prawie 3.000 metrów). Powiem jedno: ciężko było z naszymi żołądkami, kiedy już mieliśmy dość i czekaliśmy aż wysiądziemy z samochodu poinformowano nas ze….. zaraz zacznie się tych 40 zakrętów! A my byliśmy przekonani, ze zrobiliśmy ich już właśnie ze 100!! Na szczęście bez większych rewelacji dojechaliśmy na start naszej wędrówki i tam po jakimś czasie nudności ustąpiły. Akurat na zboczu tej samej góry odbywał się jakiś puchar w downhillu narodowy.
Wyprawa była przepiękna! Czasem w śniegu do kolan, wspinaliśmy się ok. 4 godzin, by dobić na szczyt. Widoki takie, ze slow brak, a wysokość daje o sobie znać. Szybko się męczyliśmy, serca kołatalo nam jak szalone i okropny ból głowy. Szczyt zdobyliśmy i to w niezwykle silnym słońcu i bezwietrznej pogodzie, tak wiec lepiej być nie mogło! Powrót do samochodu zajął nam ok. godzinkę, po mokrym śniegu zjeżdżaliśmy jak na nartach. Oczywiście miało to swoje konsekwencje: totalnie przemoczone buty, których suszenie zajęło 2 dni :)!
Wracając samochodem zaliczyliśmy powtórkę z karuzeli żołądkowej i jak tylko dobiliśmy do domu - wymiętoleni, zieloni i poskręcani - uderzyliśmy w drzemkę, bądź tez szorowanie paputów :)!
Wieczorem poszliśmy do kościoła na 20 i generalnie nie mieliśmy już sil tego dnia zrobić nic więcej :)…
http://www.cerros.cl/Pintor040508/index.htm
05.05.2008 (pon.)
Santiago de Chile. Claudio
Na 11 umówieni byliśmy z Mateuszem, tym razem na zwiedzanie miasta. Po raz kolejny straciliśmy 1,5 godziny na dojechanie w umówione miejsce. Tłok w autobusie, chwila nieuwagi i stało się (vide początek posta)…
Pospacerowaliśmy po mieście zgodnie z zaleceniami przewodnika. Zaczynając od wzgórza Santa Lucia, zataczając swego rodzaju kolo, które przebiegało przez najbardziej popularne ulice Santiago. Tak szczerze powiedziawszy, to w tym sześciomilionowym mieście nie ma nic ciekawego do obejrzenia, z turystycznego punktu widzenia. Dużo sklepów, dużo ludzi, daleko wszędzie jak cholera… W poniedziałki muzea zamknięte. Tak zeszło nam do wieczora, kiedy to ze zdumieniem stwierdziliśmy, ze nawet w poniedziałki tutaj na ulicach Santiago jest tłoczno i głośno po zmroku.
06.05.2008 (wt.)
Santiago, Chile. Claudio
Czas opowiedzieć, co się działo przez ostatnie 2 tygodnie [posty od 24.04 do tego dnia - MW]. Dziś “bez trzymanki”, czyli materiałów pomocniczych w postaci kalendarza, ponieważ dziwnym trafem się gdzieś “zadział” wraz z dwoma kartami płatniczymi… Zgubiłem, czy to kieszonkowcy autobusowi w Santiago de Chile są tacy dobrzy - chyba się nie dowiem ;)… Ważne, ze cali jesteśmy, a bez kalendarza (nieodżałowane “myśli”) i kart sobie poradzimy i tak!
Zdjęć na razie brak, bo coś nie działa picasa… Prosimy o wybaczenie…
Jutro jedziemy na kurs. Nie będzie z nami możliwości kontaktu, aż do 18-ego maja (ani komórka, ani mail).