28.04.2008 (pon.)
San Rafael. Maria Julia & Leo
Skoro świt wyruszyliśmy do San Rafael. Mieliśmy tego dnia do zrobienia ok. 600 km. Zupełnie nam nie szlo ze stopem. W jednym miejscu prawie in the middle of nowhere przeczekaliśmy ok. 2 godzin, aż zatrzymał się w końcu wesoły pan camionero - “podaj winko” i zawiózł nas do miejscowości Gral. Alvear położonej 60 km od San Rafael. Jest tam ponoć jakaś kolonia Polaków, ale się po fakcie dowiedzielim… Stamtąd kolejny kierowca (strasznie nas ostrzegający przed stopem, lecz bardzo sympatyczny, nawet nas “poczęstował” swoim numerem i zapraszał do się) zawiózł nas wprost po drzwi domu Marii Julii i Leo.
Niezwykle zmęczeni, porozmawialiśmy chwilkę z naszymi gospodarzami i kima!
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/ArgentinaSanRafaelLosReyunosValleGrande#
29.04.2008 (wt.)
San Rafael. Maria Julia & Leo
Dzień relaksu i kolejnych bodeg (winiarni). Do południa pochodziliśmy sobie po San Rafael, ciesząc się słońcem i ciepełkiem. Miasto dosyć małe, z niska zabudowa, ale przyjemne choć nic specjalnego.
Po lunchu zostaliśmy zabrani przez naszych gospodarzy nad jezioro, obok tamy Los Reyunos, a później zostawieni przy jedynej w okolicy “szampanieri” o nazwie Bianchi. W Argentynie, w przeciwieństwie do Chile zwiedzanie winnic jest darmowe. Znawcami nie jesteśmy (choć się wyrabiamy), ale właściwie nie zachwyciło nas to wino, które nam zaserwowano. Wracając do domu zahaczyliśmy o jeszcze jedna bodegę - Jean Rivier (Szwajcar). Tym razem oprowadzający opowiadał niezwykle ciekawie o sposobie rozpoznawania wieku win, zawartości alkoholu, bukietu, smaku itp. Samo wino tez zrobiło na nas większe wrażenie :), niż serwowane w poprzedniej winnicy.
Z kolei wieczorem, po raz kolejny w ciągu naszej podróży, zaserwowaliśmy hostom polskie gołąbki :)!
30.04.2008 (śr.)
San Rafael. Maria Julia & Leo
Obudziliśmy się o 6.00, żeby zdążyć na pierwszy autobus do największej w okolicy atrakcji Valle Grande (Wielka Dolina). Byliśmy tam kolo 8:30. Słońce wschodzi tutaj późno, bo o ok. 8 i dzięki temu prawie codziennie można podziwiać piękne wschody, bez konieczności zrywania się w środku nocy! Prawie tak, jak na planecie u Małego Księcia :)! Tak wiec po raz kolejny usadowiliśmy się na tamie i zawinięci w kurtki, czekaliśmy na pierwsze promienie słońca, które wychyla się zza gór i daje nam trochę ciepła. Gdy już Słońce pojawiło się na niebie w całej okazałości, zrobilim upragniony trenindżek i pomaszerowaliśmy kilka kilometrów w dol doliny, znaleźliśmy odpowiednie miejsce na piknik i zostaliśmy tam aż do 14 :)!
Stopem wróciliśmy do San Rafael, zatrzymując się po drodze w co ładniejszych miejscach. Była dopiero 16, tak wiec postanowiliśmy odwiedzić jeszcze kilka winnic w okolicy. Najpierw najbardziej znana w okolicy SUTER - jedna ze starszych. Zaskoczyło nas jednak to, ze wizyta przebiegła tak szybko i jakoś bez entuzjazmu - po prostu odklepane… Za to wina kosztowały od 4.7 peso! Skusiliśmy się na jakaś promocje win z 1985 roku (10 ARS), ale smak pozostawiał jednak dużo do życzenia… Trzeba było otworzyć je 5 godzin przed spożyciem, ale i to niewiele dało ;)…
Kolejna winnica nazywała się La Abeja. Nie wiem, czy to jakaś tendencja spadkowa czy co, ale tutaj wina smakowały chyba najgorzej ze wszystkich przez nas próbowanych.
Resztę wieczoru spędziliśmy w kafejce internetowej czekając na powrót naszych hostów.
01.05.2008 (czw.)
San Rafael. Maria Julia & Leo
Jaka tutaj w San Rafael piękna pogoda! Cieplutkie słońce, liście w kolorach jakie można sobie tylko wymarzyć: żółte (ale takie baaardzo żółte!), czerwone, różowe, purpurowe, karminowe, krwiste, bordo (nie wiem jakie jeszcze inne odcienie czerwieni istnieją ). Międzynarodowy dzień pracy, czyli laba :)! Hości nasi zaprosili znajomych i raczyliśmy się perillą (wołowina, wieprzowina i inne frykasy z rusztu). O 17-ej ruszyliśmy łapać stopa do Mendozy (220 km na północ).
Zatrzymał się kierowca ciężarówki i jego towarzyszka gotowi nas podwieźć do Mendozy. Ucieszyliśmy się bardzo, ale już po chwili zorientowaliśmy się, ze ciężarówka nie jedzie szybciej niż 45 km na godzinę. Trochę nam to było nie w smak. Jakoś w połowie drogi poprosiliśmy wiec, aby wysadzić nas. Zatrzymaliśmy się na stacji, w sąsiedztwie jakiegoś autobusu. Kierowca zapytany, czy jedzie do Mendozy na początku się opierał, ale później zgodził się nas zabrać. I to za free! Okazało się bowiem, ze jest to jakiś autobus zorganizowanej wycieczki. Dla nas bomba: skórzane fotele, film :)!
W Mendozie byliśmy ok. 20.30. Do 23 szukaliśmy adresu, gdzie mieliśmy ustawiony nocleg. W końcu Mendoza to duże miasto!