Witajcie!
Bardzo długo się nie odzywaliśmy, ponieważ przygotowania do wyjazdu zajęły nam mnóstwo czasu, ale teraz postaramy się nieco nadrobić!
Należy Wam się nieco informacji, co robiliśmy przez ten długi czas, gdy się nie odzywaliśmy…
1 BRL = ca. 1,65 PLN
Brasil. Stela Mariz
06.02.08 (śr.)
STELA MARIS. Namiot 12 BRL/os.
Rano witają nas palmy :)…
Ceny w karnawale są zabójcze w Salwadorze, ale mamy namiot i udajemy się na przeurocze pole namiotowe zaraz przy morzu! Jak się później okazuje jest to jedna z najpiękniejszych plaż w okolicach
Salwadoru, pozbawiona turystów i komerchy - mamy szczęście!
Dzień +- wygląda tak: około 7:00 nie da się wysiedzieć w namiocie wiec pobudka. Pytając o to jak Brazylijczycy w takim upale pracują. odpowiedz brzmi: maja przerwę od 10-16 ;)! Około 17.30 zachodzi słońce, czyli idziemy spać z kurami (upragniony chłód).
Ogólnie rozkoszujemy się morzem, plaza, palmami i cieszymy się zasłużonym odpoczynkiem.
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/BrasilStelaMariz
07.02.08 (czw.)
STELA MARIS
Udajemy się na wycieczkę do Salwadoru, dzielnica Pelourinho (pręgierz). Jak na miasto 2,4 mln całkiem malutka, ale za to śliczniutka. Widać, ze na karnawał ulice były przystrojone, ale na ulicy widać tez śpiących ludzi i biedę… Wszyscy ostrzegają, ze niebezpiecznie po zmroku i lepiej się nie afiszować z luksusami typu aparat, zegarek, biżuteria…
Odwiedźmy szkołę capoeiry Mestre Bimba, obecnie w niej rezyduje Mestre Bemba, z którym pokonwersowalim i grabuchę usciślim ;)! Zaraz za dzielnicą turystyczną, a nawet w niej oferują rożne wyskokowe specyfiki…
08.02.08 (pt.)
STELA MARIS
Widok z namiotu mamy powalający - wschód słońca nad morzem (ze względu na półkulę zachód nad morzem na razie nie możliwy)… Leżąc na karimatce przed namiotem w górze palmy… A jak spadnie akurat kokos - to darmowa woda z kokosa (agua do coco) - raj…
Przenosimy się kolo Itapoa, do obecnego serwasowego hosta :)!
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/BrasilSalvadorDeBahia#
09.02.08 (sob.)
SALVADOR
Jesteśmy w Brazylii, w Salwadorze, w rejonie Bahia. Obecnie jesteśmy goszczeni u naszych serwasowych gospodarzy. Jest ślicznie: mamy własny pokój, a przed nim ogród z basenem, wokół palmy i cieplutko!
Brasil. Salvador de Bahia
10.02.2008 (niedz.)
SALVADOR
Wybraliśmy się do Barra - dzielnicy położonej wzdłuż morza, pełna plażowiczy, straganów. Z ciekawostek widzieliśmy stary fort całkiem mały, jak na obecny Salwador, lecz pewnie na ówczesne czasy dość wystawny. Całkiem niedaleko znajduje się warowna latarnia morska wraz z muzeum żeglarstwa. Generalnie większość atrakcji to plaża i różne jej odmiany. Choć i tak najbardziej poszukiwany jest cień!
Mając jeszcze nieco czasu pojechaliśmy ponownie do Pelourinho - dzielnica turystyczno-historyczna. Cóż za miła niespodzianka - bardzo mało ludzi! Poprzednio musieliśmy się przebijać z dworca autobusowego LAPA wraz z tłumami ludków, a teraz - pustki! Niedziela, manana… Ukazało nam się zupełnie nowe oblicze tej okolicy. Pozwiedzaliśmy boczne uliczki (a jest tu tak, że ulica równoległa do deptaku turystycznego, to już mega slumsy), zachwycaliśmy się pięknymi, małymi domeczkami o bajecznych kolorach, największym konwentem Karmelu na świecie, klimatem ludzi spędzających swoje życie na ulicy z przyjaciółmi - pełna sielana (musimy tam jeszcze raz wrócić z aparatem). Tak przy okazji to sami Brazylijczycy bardzo nas przestrzegali przed niebezpieczeństwami czekającymi na Bogu ducha winnych turystów: napady, kradzieże… Oto kilka rad: nie nosić za dużo pieniędzy przy sobie, nie wspominając o kartach i paszporcie, ew. pieniądze należny rozlokować w rożnych miejscach (np. w butach - ale jak tu siano w sandała schować?! ;)), żadnych ozdób, zegarków i aparatów (my się nieco pewniej poczuliśmy przynajmniej w niedziele) ;)!
Nie zdążyliśmy niestety zobaczyć brazylijskiej mszy i byliśmy zbyt padnięci, po całym dniu chodzenia, by iść na koncert zespołu, który grał w czasie karnawału…
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/BrasilArembepe#
11.02.08 (pon.)
SALVADOR
Autobusem do AREMBEPE (2,75 BRL z Sao Cristovao). Super spokojne, urokliwe miasteczko. Bardzo mili ludzie. Na środku ryneczku akademia Capoeiry (jak się zaś okazało, to można rzec standard). Spotykamy pierwszych białych turystów, z którymi rozmawiamy - Anglicy - parka.
Kierujemy się do wioski hipisów (Aldeia Hippie) i instalujemy się na Janis Joplin Rancho. Wita na sobowtór Bob’a Marley’a i od razu jest przyjemnie! Namiocik w cieniu bambusowego gaju, toaleta “natural” i woda z siarkowodorem, ale jest git (10 BRL / 2 os. + 10 BRL bonus). Idziemy oglądać Projecto Tamar dot. zółwii lądowych i morskich - któż by się spodziewał, że żółwie mogą być takie ogromne?!
Cieszymy się spokojną plażą pozbawiona ludzi, ćwiczymy nieco capo, bo ponoć wieczorem “ma się dziać” w akademii :). W oczekiwaniu na capo zwiedzamy miasto i wciągamy jego sielankowy klimat - ludzie grają sobie na ryneczku w piłkę (dziewczęta), w siatkę, siedzą na ganku, w kościołku ćwiczy jakiś szalony perkusista! Capoeiry się nie doczekalim, ale to nic! Wracamy na nasz hippie camping i spędzamy milusi wieczór grając na gitarze w autochtonami przy akompaniamencie bębnów i lażącym po slupie jakimś wielkim niezidentyfikowanym stworze z wielką kitą ;)…
W nocy xxx kogut nie daje spać, a na dodatek cwana bestia: chcąc go ukatrupić wyszedłem z namiotu, a ten schował się w bambusach i tak zakamuflował, że nie było go widać. Nawet salwy piasku nie wypłoszyły go z ukrycia ;)…