Vientiane.
Większość osób jest rozczarowana stolica – mnie się całkiem podobała. Jak na największe miasto kraju jest naprawę spokojna i „tyci”. Istnieje możliwość skorzystania z atrakcji wielkomiejskich np. ryneczków i sklepów. Na długą podróż do Pakse przezornie zakupilem (przepłacilem) mp3-playera – taki prezent gwiazdkowy ;)!
Boże Narodzenie z msza prowadzona przez Azjatę w trzech językach (lub czterech – wietnamskiego nie rozpoznaje) w kościele katolickim było także miłym przeżyciem (wcześniej „międzynarodowa” spowiedź J). Pamiętać należy, ze mimo wszystko Laos jest komunistycznym krajem (mimo nazwy LDPR – Lao Democratic Peoples Republic) i kościół boryka się z problemami, wiec – ku naszemu zaskoczeniu i rozczarowaniu – nawet nie mogliśmy rozbić namiotu w pobliżu kościoła... No cóż...
Po późnej mszy (o 20.30) zanim dotarliśmy do miasta, już prawie wszystko było zamknięte. Wigilijna kolacje zjedliśmy na ulicy! J Poprawiny były dnia następnego w Indyjskiej knajpie w samym centrum miasta – bardzo burżujsko – obsługi więcej niż gości ;)! Chicken tikka i masala (170.000 LAK, ~ 15 USD / 2 os.).
Pięknym przeżyciem było spotkanie dwóch przemiłych rodaków – Paweł & Irek - mieszkających w stolicy Laosu, oraz spędzenie w nimi kolejnych dni Świąt. Wykazali się iście polska gościnnością i szczodrością. Pięknie! J
Ogólnie noclegi drogie. Nam udało się znaleźć „norę” bez okien za 50.000 LAK, ~ 4 USD i często maja „full”.
Śmiesznostka: gdy szukaliśmy miejsca na namiot, trafiliśmy na gościa, który nas uprzedził z hamakiem w środku miasta, na skwerku zieleni ;)!
Czekając na wizę kambodżańską udałem się do Buddha Park (5.000 LAK, ~ 0,5 USD + ew. za aparat). Autobus nr 14 z Morning Market (5.000 LAK, ~ 0,5 USD). Zbiorowisko współczesnych rzeźb buddyjskich i hinduistycznych – taki „freak of nature”! ;)
Zawsze warto zorientować się, co akurat się dzieje z „eventow” – czasem można dobrze trafić. Ja akurat minąłem zawody boksu laotańskiego L.