Luang Prabang (UNESCO).
Bardzo przyjemne miasto, mimo, ze najbardziej turystyczne z całego Laosu.
Dobra jakość, ale raczej drogie noclegi (50-70.000 LAK, ~ 6-8 USD za dwójkę).
Szczególnie polecam Seng Phet Guest House – darmowe banany i kawa/herbata J!
Bardzo ładne souveniry (udało nam się wynegocjować za dwa kangurki 90.000 LAK, ~ 4 USD / szt., ale nie było rozmiarów L), nocny ryneczek ze smakołykami (kanapeczki, bufet wegetariański i nie tylko, naturalne soki owocowe).
Miasto słynne jest w mnogości watów (świątyń buddyjskich).
Polecam Wat Xieng Thong (20.000 LAK, ~ 2,5 USD).
Można faktycznie (choć w Chiang Mai nie było to rzadkością) zobaczyć mnichów wychodzących rankiem po jedzenie (zywia się tym, co im ludzie dadzą, a idea jest taka, ze to właśnie mnisi „robią łaskę” ludziom, ze pozwalają się obdarować, czym to wierni zyskują „dobry uczynek” – mnie tez w sumie mogliby obdarować czasem ;) – co się zdarzało de facto J!
Po małym przesycie watów udaliśmy się na wycieczkę (wraz z Suranga z Kanady / Sri Lanki) do jaskini Pak Ow (50.000 LAK – droga, jak za wyłącznie spływ lodka). Po drodze wysadzają w wiosce, gdzie czerpie się papier „sa” naturalnymi metodami oraz kolejnej wiosce, gdzie robią whisky oraz tkają. Ponadto należy uiścić opłatę za wejście do jaskiń, które kryją mnóstwo posagów Buddy (20.000 LAK).
Należy uważać, bo czasem jak autobus jest pełen może odjechać np. 3h przed planowanym odjazdem... Nie ma tego złego, coby na dobre nie wyszło: próbując mimo wszystko stopować (bezskutecznie) widzieliśmy kolesi paradujących z kałachami (AK-47) po drodze...