Sukhothai (UNESCO).
Próbowałem się na stopa wydostać z Ayuthayi, ale robiło sięsięciemno i nie
bardzo wiedziałem, który z 5 pasów mknie w kierunku mojego celu, wiec
podróżowałem autobusem (231 THB), a nad ranem przespałem się pod namiotem na
dworcu autobusowym. Z praktycznych wskazówek - dworce posiadają toalety
publiczne :)!
Sukhothai (100 THB miasto wewnętrzne, kasują tyle samo za zewnętrzne, ale sprawdzają tylko w jednym miejscu bilet ;) oraz 10 THB za rower) bardziej mi przypadło do gustu niż Ayuthaya, ponieważ świątynie w sumie podobne do tych z Ayuthaya były rozrzucone jakby po
parku, nie po mieście. Tym razem udało mi się wypożyczyć rower (świetny pomysł – zasadniczo wszędzie, gdzie można było, wypożyczałem rower i nigdy nie żałowałem J, 30 THB/dzień) i bardzo milo zwiedziłem co trzeba.
Z ciekawostek: zagadnął mnie Taj, gdy sobie wertowałem przewodnik i
zagadywał, uczył nieco tajskiego, nieco spłoszony był nie wiedzieć czemu (jeszcze wtedy nie wiedziałem ;)), ale chciałem być miły i kontynuowałem rozmowę, dopóki się nieco już nie przeciągała i w momencie, gdy chciałem się ulotnić, nowo poznany kolega usilnie
trzymając moja dłoń podana w geście pożegnania wskazywał niecierpliwie
na toaletę. Na to odrzekłem, ze ja nie muszę i "nara", a on na to
próbował mnie druga ręką za "klejnoty" chwycić! Na szczęście kung fu się przydało i druga ręką poczyniłem bloczek ;) i pożegnałem młodzieńca...
No cóż... Tajlandia... Później jeszcze podobnych sytuacji się spotka kilka...
Z Sukhothai próbowałem wydostać się stopem i... udało się! Nieco...
Jakoś się nie dogadaliśmy po angielsku i moje dobrodziejki zabrały mnie
do swego domu. Stwierdziłem, ze trzeba skorzystać z nadążającej się okazji, by zobaczyć jak naprawdę żyją Tajowie na wsi. Wizyta okazała się całkiem pouczająca, dowiedziałem się m.in., ze koleżanka pracuje w salonie masażu w Johannesburgu (?) i niektórzy klienci po masażu "chcą czegoś więcej". Była przesympatyczna. W życiu bym nie pomyślał, ze de facto jest prostytutka... Wersja oficjalna dla rodziców jest, ze pracuje w butiku. Jakoś chyba zawiedziona moja postawa była, bo proponowała, ze koleżankę przyprowadzi, jak ona mi się nie podoba... Milo było: napiłem się z tata tajskiej whisky, byliśmy na kolacji, poznałem cala rodzinę, dostałem ksywę „som chai – co ponoć znaczy „dobry chłopak” i raniutko zabrała mnie na masaż przez niewidoma kobietę robiony (100 THB) i wsadziła w autobus do Chiang Mai (175 THB).