20.08.2008 (śr.)
Autobus Quito - Coca
Przybywam ok. 6:15. Pada, kiepskie widoki na łódź - nikt nic nie wie, a szczególnie, że łódź dziś ma być, za to wszyscy wiedzą, że raczej dziś łodzi nie ma… :(. Biuro łodzi Coop. de Transportes Fluviales Orellana zamknięte (otwierają ok. 9-ej).
Wczoraj dzwoniliśmy z informacji z Quito, by się upewnić, że łodzie pływają z Coca do Pañacocha. Oczywiście nie można polegać nawet na informacji telefonicznej…
Nie ma łodzi w środy z Coca do Pañacocha… Są za to o 7.30am w poniedziałek i czwartek (7,5 USD). Co gorsza wracają tylko w niedzielę i środę. BRAK w PIĄTEK, mimo, że tak pisali w Lonely Planet (niektórzy mówią “Lying Planet ;)), co kładzie cały mój misterny plan na łopatki…
Dowiedziałem się też, że w Pañacocha, to tylko są “comedores” [jadalnie] i nic więcej, więc nawet, gdybym miał czas, to umarł bym z nudy trzy dni czekając na łódź powrotną… Poza tym dopadła mnie schiza, że mi dali wizę na Ekwador tylko na 30 dni i jak zacząłem liczyć, to mi wychodziło, że soon muszę spadać z tak mi drogiego Ekwadoru (nie mogłem sprawdzić dokładnie, bo paszport został w Quito). Oczywiście okazało się później, że na 60 dni miałem wizę…
Próbowałem się wywiedzieć o wycieczki, ale śpiewali 80 USD (po negocjacjach wielkich zeszli do 65 USD) za dzień, a na dodatek minimum na sześć dni…
Poszukiwania przewodników też się nie powiodły: jeden akurat był w Guayaquil (John Andy ?! - 2881 441; 288 055), a “casa del Marito” (gdzie mieli rezydować Luis Duarte i Luis Garcia) nie da się odszukać…
Ponoć są jakieś łodzie z Municipio de Aguarico, ale oczywiście było zamknięte…
COCA w dzień nie zachwyca, nocą lepiej wygląda - szczególnie szeroka Rio Napo o zachodzie słońca…
Z miłych, drobnych rzeczy jest “agua de coco” [woda z koksa] :)!!!
No nic - zwiedzamy, co się da!
Busem do SACHI (1 USD, 45 min.).
Z Sachi do Limoncocha (1,50 USD, 1,5h). Po drodze fajniutka dżungla, domy na palach, palmy, ale też rury z ropą na powierzchni (czasem nawet ogień z nich bucha :)). Cały teren jest wydobywczy. Straszyli w agencjach podróży, że turysta specjalne pozwolenie potrzebuje, by tam wjechać - bujda! ;)).
W LIMONCOCHA jest jezioro, które można “canoa” z przewodnikiem zwiedzić (12-15 USD + wstęp do parku 5 USD). Jak dobiłem, jakieś niejasne problemy robili, że teraz nie można, bo za ciepło, że zaś lepiej, bo nocą można kajmany ogladać i coś w stylu “teraz to synku lepiej jedz sobie obejrzeć muzeum w Pompeya”…
No ok… Bus akurat przyjechał (ale uciekł :().
Bus Limoncocha do Pompeya (0,50 USD, 30 min.).
Przy okazji: szamanów brak, choć inne źródła mowią, że jest “Richard Grefa“.
Nie ma łodzi z Limoncocha do Pañacocha…
W POMPEYA jest bar-restauracja, w sobotę (chyba) odbywa się ponoć ciekawy targ (w Coca w niedzielę - chyba), gdzie okoliczni Indianie zjeżdżają i jak się ma zamówioną łódź, można się na drugi brzeg pięknej Rio Napo do drugiej części wioski przeprawić…
Nieco oddalona jest misja katolicka POMPEYA, która to była moim celem. Są tam 4 siostry zakonne (3 z Ekwadoru i jedna z Kolumbii) i dwóch “padre-luzaków” z Ekwadoru (bo akurat byli do połowy września na wakacjach :)).
Siostry za 3=>2 USD pokażą muzeum ceramiki odkupowanej od okolicznych ludów (super zabrudzone szyby). Ciekawe są niektóre naczynia antropomorficzne, z “głowami-porywami” :)!
W ogrodzie można znaleźć cytrynę wielkości małego orzecha kokosowego - giganty, a także guayaby (ach, Brazylia i dżem gojabowy :)) i mnóstwo stworów (motyle, jaszczurki, ptaki).
Jako, że jeszcze misja “aya” czekała, udałem się z powrotem autobusem do Coca, odpuszczając sobie Lagunę i kajmany…
8 km od Coca jest Don Bartolo (uzdrowiciel), ale nie miał tego, czego szukałem. Dal mi za to namiar na Augustina (200m od skrzyżowania Loreto / Coca, za kontrolą policji). Nie było Augustina w domu, ale za 5 USD nieco mi córka “ofiarowała” :)!
Zachód słońca nad Rio Napo umilili mi “artesanias” z Argentyny i Kolumbii :)!
Z braku laku tegoż samego dnia udałem się z powrotem do Quito, tym samym kończąc moją ekspresową przygodę z dżunglą ekwadorską :)!
22:00 autobus Coca - Quito (10 USD, 8,5-10h). Po drodze trochę stresu, bo przy wjeździe do Quito, w środku nocy wywalają z autobusu, kontrola policji, a ja bez paszportu (tylko ksero jednej strony) i z bonusem, ale jakoś przeszło ;)!