12.03.2008 (śr.)
Ushuaia. Daniel
Ok. 3.30 nad ranem znaleźliśmy się przy zamkniętej stacji benzynowej w Rio Grande. Tuż obok rozbiliśmy nasz namiot. Wiało jak nie powiem co! Nauczeni doświadczeniem założyliśmy na siebie wszystkie ubrania, jakie mieliśmy i wkuliliśmy się w śpiwory. Tym razem było dobrze :)!
Rano wyruszyliśmy w kierunku Ushuaia. Pierwszy stop zawiózł nas do Tolhuin, a stamtąd następny do naszego Ushuaia! Miasta najbardziej na świecie wysuniętego na południe! Fin del Mundo! Widoki obserwowane po drodze po prostu zapierały dech w piersiach. Ogromne jezioro Fagnano otoczone pięknymi górami, strumienie wijące się pośród dolin. Jechaliśmy delektując się widokami!
O 16-ej wylądowaliśmy w Ushuaia. Przywitała nas deszczowa pogoda. O 18-ej byliśmy już w przytulnym domku Daniela. I znowu ciepło :)!
Tego dnia zrobiliśmy już tylko zakupy :). Trzeba powiedzieć, że Ushuaia jest typowo turystycznym miastem, a co za tym idzie - drogim.
13.03.2008 (czw.)
Ushuaia. Daniel
Dzisiaj poszliśmy na rekonesans miasta. Informacje turystyczne i dyrekcja Narodowego Parku Tierra del Fuego. Tam zasięgnęliśmy informacji o trekach, jakie można zrobić w okolicy. Konieczne było również wypełnienie formularzy o dacie wejścia i czasie pozostania w parku narodowym.
Ushuaia - jak już wspomniałam - to bardzo turystyczne miejsce. Na każdym rogu sklepy z pamiątkami, gadżetami z napisem Fin del Mundo (koniec świata). Mnóstwo turystów i biur podróży oferujących wycieczki o cenach bardzo wygórowanych.
Informuje również, że wstęp do parku narodowego dla zagranicznych turystów kosztuje 30 pesos (dla Argentyńczyków 4!), a jedynym publicznym środkiem transportu jakim można dostać się do parku jest autobus w cenie 35 peso (w dwie strony), lub taksówką w cenie od 100 peso (a to tylko 12 km!).
http://picasaweb.google.com/aroundsouthamerica/ArgentinaUshuaiaTierraDelFuego
14.03.2008 (pt.)
Ushuaia. Daniel
Dzisiaj wybraliśmy się na szlak Paso de la Oveja (czyli szlak owcy, bądź “pasek oblecha” ;)). Autobusem B dostaliśmy się za miasto (w pobliżu drogi na Turbere), skąd do szlaku było kolejne 4 km. Złapaliśmy stopa :)!
Pięknie, cicho i spokojnie. Szlak ma długość 20 km. Na początku ciągnie się lasami, które tworzą najczęściej występujące tutaj drzewa o nazwie lenga. W lesie widzieliśmy stado ok. 10 koni (nadal będę się upierała, że dzikich). Dalej dobija się do jeziora lodowcowego (ok. 4h), o niesamowitym błękitno-zielonym kolorze. Stamtąd szlak prowadzi pod góre do przełęczy. Tutaj zaczynają się już kamloty ;). Z góry wszystko wygląda pięknie, spokojnie, nieruszone ręką ludzką. Na przełęczy spotkaliśmy samotnego konia, który w przeciwieństwie do tych spotkanych w lesie nie bał się ludzi (sesja zdjęciowa).
Nazwa Tierra del Fuego wydaje nam się bardzo odpowiednia, jeśli wziąć po uwagę skały w kolorze rdzy i brązu, z których zbudowane są tutejsze góry.
Wędrówka zajęła nam 8 godzin, tak że ok. 20-ej byliśmy w domu - słodko zmęczeni. Okazało się, że Daniel dnia następnego jedzie do Parku Narodowego Tierra del Fuego i nas zabierze! Czyli 70 pesos w kieszeni ;)!
15.03.2008 (sob.)
Park Narodowy Tierra del Fuego
Z rana opuściliśmy domek. Planowaliśmy spędzić w parku narodowym 2 dni. Wjechaliśmy do parku jako Argentyńczycy (!;)). Część bagaży zostawiliśmy w administracji tutejszego campingu i ruszyliśmy na Szczyt Guanaco. Po drodze mnóstwo królików, skaczących na swoich mięciutkich łapkach i świecących swoimi białymi ogonkami! Przeurocze. Ale złapać się nie dawały ;)!
Daniel mówił nam wcześniej, że ze szczytu Guanaco roztacza się według niego najpiękniejszy widok. Nie kłamał. Z każdej ze stron oglądać można góry, jeziora, rozlewiska. Z dala widać ośnieżone szczyty chilijskiej części Tierra Del Fuego. Jakieś wielkie ptaszyska szybują nam nad głowami (jak dla mnie to giganty!), a spotkany przez nas zorro plateado (srebrny lis) dawał się oglądać i fotografować z odległości jednego metra (z pewnością licząc na jedzenie).
Zeszliśmy ok. 19-ej. Wypożyczyliśmy dodatkowy śpiwór za 6 pesos bojąc się zimna. Na darmowym campingu znaleźliśmy idealne miejsce na nasz namiot. Podgrzanie ryżyku tez było gratis ;)! Nad spokojnym strumieniem, na mięciutkiej trawce, z miejscem na ognisko, pusto. Czego chcieć więcej?
16.03.2008 (niedz.)
Ushuaia. Tierra del Fuego
Rano zebraliśmy się wcześnie i zrobiliśmy kilka krótkich treków wokół miejsca, w którym rozbiliśmy namiot. W miejscu, gdzie kończy się międzynarodowa trasa nr 3, a roztacza się jezioro otoczone górami, przywitaliśmy wschód słońca. Przy okazji napiliśmy się ciepłej, darmowej herbaty i zjedliśmy co nieco. Tego bowiem dnia, z tego właśnie miejsca ruszał międzynarodowy maraton. Brał w nim zresztą udział nasz kolega z pokoju u Daniela, Amerykanin - Francisco.
Napawając się widokami zwinęliśmy namiot i ruszyliśmy przyjeziornym szlakiem (ok. 8 km) w stronę Ushuaia. Do miasteczka po raz kolejny stopem
17.03.2008 (pon.)
W podroży. Tierra del Fuego
Rano stanęliśmy na trasie wylotowej z Ushuaia, aby tego samego dnia - jak wcześniej zaplanowaliśmy - pojawić się w obispado w Rio Gallegos. Szczęście jednak nam nie dopisywało, a dodatkowo utworzyło się coś, co można nazwać korkiem autostopowiczów. Dopiero po 2-óch godzinach, kiedy chwyciliśmy plecaki i pomaszerowaliśmy wzdłuż szosy, zatrzymał się pierwszy samochód. Posuwaliśmy się po kilkadziesiąt kilometrów, bardzo powoli. Na granicy argentyńsko-chilijskiej utknęliśmy… Już przyzwyczajaliśmy się do myśli, że tę noc spędzimy w tamtejszej poczekalni. Nawet nie było tak źle: piecyk, ciepła woda i kuchenka gazowa, na której nie omieszkaliśmy przygotować sobie cieplutkiego posiłku! Była już godzina 19:30, gdy udało nam się złapać samochód, który zgodził się nas zabrać do Rio Gallegos! Co za ulga! Cieśnina Magellana okazała się jednak tym razem niemożliwą do przekroczenia. Na promie, który tutaj kursuje ¨rozpadła¨ się ciężarówka i trwała akcja jej usuwania. Po północy nasi kierowcy zdecydowali, że jadą do pobliskiego hotelu spędzić tam noc. A my z nimi. Rozbiliśmy namiot tuż obok hotelu (co by nam nie wiało!) i nikt nawet uwagi nam nie zwrócił! A rano fruuuuuuu, jak wiatr do Rio Gallegos!